A oto jeden z rozdziałów książki. Rzecz
dotyczy "człowieka honoru", zaprzyjaźnionego szczególnie z pewnym
bezinteresownym drapaczem naszych sumień...
KAFELKI KAPITANA KISZCZAKA
Opublikowana
przez „Gazetę Wyborczą” rozmowa z Adamem Michnikiem i Czesławem
Kiszczakiem nadal jest tematem wielu komentarzy prasowych. My również do
niej powracamy, ujawniając nieznane do tej pory fakty pracy Kiszczaka w
Informacji Wojskowej.
Wywiad
przeprowadzony przez Agnieszkę Kublik i Monikę Olejnik z Adamem
Michnikiem i Czesławem Kiszczakiem w „Gazecie Wyborczej” (3–4 lutego
2001) wywołał olbrzymie kontrowersje i rozpoczął dyskusję na temat
konieczności rozliczeń za „Polskę Ludową”. O ile jednak publicyści
skupili się na okresie stanu wojennego, przemian związanych z „okrągłym
stołem” i jeszcze bardziej bieżącymi wydarzeniami, nie można pominąć
tego, co obaj główni dyskutanci potraktowali niezwykle zdawkowo i w sposób wyjątkowo zakłamany.
Wprawdzie
dziennikarki (Kublik i Olejnik) są powszechnie krytykowane za wyjątkową
powierzchowność i płytkość zadawanych pytań (słusznie, bo tak się traci
wiarygodność), to jednak w rozmowie Kiszczaka i Michnika są wątki,
wobec których trudno przejść obojętnie. Pojawiają się one jakby
mimochodem, są to niby nie zamierzone wtręty, ale dotykają spraw
niezwykle bolesnych i świadczą o zwykłej bezczelności rozmówców
pozujących nonszalancko na... ludzi honoru.
Rozmowa
toczyła się otwarcie i bez skrępowania. Wynika z niej, że obaj panowie
są od dawna zaprzyjaźnieni, mogą sobie pogadać o wszystkim przy
kielichu, a podczas tej rozmowy atmosfera ocieka tolerancją (dla
siebie). Trudno jednak jest doszukać się tolerancji w stosunku do tych,
którzy mają zdanie odmienne, bez względu na argumenty. Okazuje się też,
że tych panów znacznie więcej łączy niż dzieli. Przypatrzmy się temu
bliżej.
W Polsce komunizmu... nie było
U nas nigdy tego komunizmu nie było –
obwieszcza odkrywczo generał, członek najwyższych władz
komunistycznych, szef tajnych służb powołanych do niszczenia wszelkich
przeciwników ustroju. Michnik nie protestuje, nie mają nic do dodania
dziennikarki uchodzące za wybitne w swoim fachu. Jest to ciekawe
zjawisko: podobnie tłumaczyli się kiedyś Jaruzelski, Oleksy i inni
prominenci PZPR. Jak w ruskim cyrku: było i nie ma! Zresztą jeśli jednak
komunizm nawet był (a to dalej z wypowiedzi Kiszczaka pośrednio
wynika), to jawi się on jako łagodny ustrój sprawiedliwości społecznej, a
jego twórcy i wyznawcy nic nie wiedzieli o jakichkolwiek odchyleniach
„od normy”.
Tak
więc Kiszczak wiedział, że w latach 1944–1946 władze zabiegały o
każdego inteligenta, każdego inżyniera. Dawały im stanowiska. Do wojska
przyjmowano oficerów powracających z sił zbrojnych na Zachodzie, z
oflagów, z AK. Nie wiedział natomiast, że od samego początku mordowano –
na ogół bez sądów – wybitnych oficerów AK i zwykłych żołnierzy; obok
faktycznego obłaskawiania niektórych inteligentów i inżynierów, dla
innych w ogóle nie było miejsca w nowej rzeczywistości; ludzi skazywano
tysiącami na kary śmierci i długoletnie więzienie, ich rodziny skazane
były na poniewierkę i wieczne szykany. Czy faktycznie?
W mundurze oficera Informacji Wojskowej
Kiszczak twierdzi, że nic nie wiedział o sfałszowaniu referendum w 1946 r. i tzw. wyborów w 1947 r.: W czasie wyborów 1947 r. (...) byłem w Londynie. (...) wtedy naprawdę o tych rzeczach nie mówiło się głośno.
To jego naiwne tłumaczenie nic nie wyjaśnia. Był on bowiem rzeczywiście
wówczas w Londynie, tyle że jako młody oficer Informacji Wojskowej. W
ambasadzie Polski Ludowej został zatrudniony na etacie... woźnego.
Wzorem
wypróbowanych towarzyszy nie ujawnia, co tam faktycznie robił. A trudno
uwierzyć, że do jego obowiązków należało zamiatanie dziedzińca i
strzyżenie trawy... W Londynie mieściło się wówczas centrum życia
politycznego, społecznego i kulturalnego emigracji. Komuniści byli
niezwykle zainteresowani, aby infiltrować tamte środowiska. Może się
kiedyś wreszcie dowiemy, czym faktycznie zajmował się tam „woźny”
Kiszczak?
W
całym wywiadzie Kiszczak nigdzie nie wspomina, że tak naprawdę to on
nigdy nie służył w „normalnym”, choćby nawet komunistycznym (czyli
„ludowym”) wojsku. Od początku został bowiem skierowany na pierwszą
linię frontu „walki z reakcją”.
Informacja
Wojskowa była jeszcze bardziej okrutna i zbrodnicza niż powszechnie
znienawidzona bezpieka cywilna. Trafiali do niej tylko i wyłącznie
towarzysze wyjątkowo ideowi i oddani partii, którzy wówczas – w
pierwszych latach – musieli dodatkowo uzyskać akceptację towarzyszy
sowieckich. Byli to zatem „ludzie szczególnego pokroju”, jak ich nazywał
Józef Stalin: fanatycznie oddani walce z reakcją, którzy bardziej za
swą ojczyznę uważali Związek Sowiecki niż jakąś tam Polskę...
Od
samego Kiszczaka nie dowiadujemy się dosłownie nic, czym zajmował się
on w tej służbie. Ale nie ma tego złego (dla niego), co by (nam) na
dobre nie wyszło. Wspomniał bowiem, że od 1951 r. był oficerem w Ełku.
Stacjonował tam wówczas sztab 18 Dywizji Piechoty. Kpt. Kiszczak został
oficerem Informacji tej dywizji. W tej samej dywizji pełnił wówczas
służbę młody człowiek, dla którego nazwisko „Kiszczak” stało się wkrótce
przekleństwem, aż do przedwczesnej śmierci.
Los człowieka – „na kafelkach”...
Zbigniew
K. urodził się w 1930 r. w Poznaniu. Powołany do wojska w 1948 r.
został skierowany do Oficerskiej Szkoły Piechoty im. Tadeusza Kościuszki
we Wrocławiu. Po jej ukończeniu (w stopniu zaledwie chorążego,
widocznie więc władza ludowa nie darzyła go takim zaufaniem, jak
Czesława Kiszczaka) został skierowany do sztabu 18 DP. w Ełku. W 1952 r.
wziął ślub wyłącznie cywilny (bo wówczas konsekwencje ujawnienia
światopoglądu innego niż „naukowy”, czyli marksistowski, były bardzo
poważne), natomiast ślub kościelny miał się odbyć w głębokiej tajemnicy w
parafii jego żony na wsi. W tym celu w październiku 1952 r. wziął kilka
dni urlopu z wojska i udał się do księdza omówić szczegóły. Pech
chciał, że księdza nie zastał.
Postanowił
wrócić do parafii później, a sam ze szwagrem udał się do pobliskiego
miasteczka. Był to okres przygotowań do jakichś „wyborów” i w okolicy
kręciło się wielu cywilnych UB-eków oraz ORMO-wców i różnych
„aktywistów”. Człowiek w mundurze wychodzący z plebani i wzbudził w nich
czujność klasową. Jak się okazało, pełnili służbę, pilnując lokalu
wyborczego przed atakami „reakcji”. Postanowili wylegitymować osobnika
w
mundurze, czyli Zbigniewa K. Ten zaś postawił się, że byle komu
legitymować się nie będzie. Przedstawiciele „władzy ludowej”, mając
poczucie całkowitej bezkarności, użyli argumentu siły. Zbigniew K. tak
to opisuje:
powiedziałem
im, że mają hitlerowsko-stalinowskie metody. (...) w nocy przyjechał po
mnie gazik, który zawiózł mnie do Powiatowego UB w Grajewie, rano
przyjechał po mnie kpt. Czesław Kiszczak, szef Wydziału Informacji w
Ełku i prokurator dywizji kpt. Pomajda oraz ofic. śledczy Wydziału
Informacji chor. Bazarnicki. Zawieźli mnie do Wydz. Informacji w Ełku.
Kpt. Kiszczak powiedział dwa słowa: „zrewidować i na kafelki”.
Od
tego rozpoczęła się dalsza gehenna Zbigniewa K., która zaważyła na
całym jego późniejszym życiu. Rewizja dodatkowo go pogrążyła, albowiem
znaleziono przy nim wierszyk o treści „antyustrojowej”. Zbigniew K.
dalej wspominał:
powiedzieli
mi, że jestem perfidnym i zamaskowanym wrogiem obecnej rzeczywistości.
Po niespełna 3 miesiącach bardzo intensywnego śledztwa (jedzenie w
aluminiowej misce kładli mi na ziemię, żeby mnie upodlić i porównać do
psa i nie widziałem światła dziennego ponad dwa miesiące), w tym z zastosowaniem polecenia Kiszczaka – „na kafelki”, chor.
Zbigniew K. został skazany na karę łączną 5 lat więzienia (już po
zastosowaniu tzw. amnestii!), utratę praw publicznych i obywatelskich
praw honorowych oraz... przepadek całego mienia. Uzasadnienie wyroku
jest typowe dla tamtego okresu, choć w jego lakonicznej treści nie ma
oczywiście mowy o zastosowanych torturach, zadawanych na Kiszczakowych
„kafelkach”:
Przy
doprowadzeniu osk. K. na Posterunek MO stawiał czynny opór. (...)
awanturował się z członkami ORMO i funkcjonariuszami MO, ubliżał (...) a
ponadto w obecności funkcjonariuszy Bezpieczeństwa Publicznego lżył i
poniżał ustrój Polski Ludowej przez wypowiadanie wrogich i fałszywych
wiadomości oraz słów wulgarnych, wiadomości o wyborach do Sejmu
Rzeczypospolitej Ludowej, funkcjonariuszach MO i komunistach...
Sąd
Wojskowy nie dopatrzył się oczywiście żadnych okoliczności łagodzących,
znalazł natomiast okoliczności szczególnie obciążające:znaczną szkodliwość czynów dla dyscypliny wojskowej i rozszerzania się Frontu Ludowego (!).
Najwyższy Sąd Wojskowy utrzymał ten wyrok w mocy. Resztę epoki
stalinowskiej Zbigniew K. spędził w stalinowskich więzieniach. Wyszedł z
nich z mocno nadszarpniętym zdrowiem,
do czego również przyczyniły się tortury zadawane przez Informację
Wojskową, kierowaną w Ełku przez Kiszczaka. Zmarł przedwcześnie w 1993
r., w wieku zaledwie 63 lat. Nie uzyskał stwierdzenia nieważności
wyroku, albowiem nowa-stara władza, czyli PRL-bis, uznała jego czyny za
zachowanie „chuligańskie”...
Czy powstanie fundusz im. Kiszczaka?
Może
zatem obecnie tow. gen. Czesław, który jest gotów zakładać się o
skrzynkę francuskiego koniaku, że był partnerem uczciwym (dla red.
Adama); który może chętnie pogadać o wszystkim przy kielichu z tymże
red. Adamem, zrezygnuje jednak ze spożywania wyjątkowo drogich trunków
(nabywanych z mizernej ponoć emerytury generalskiej) i przeznaczy tak
zaoszczędzone znaczne środki
na rzecz funduszu dla swych dawnych ofiar? Czy jednak honor komunisty
mu na to pozwoli? Zostawiam to do rozstrzygnięcia Czytelników. Ja swoje
zdanie mam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz