poniedziałek, 17 października 2011

Norman Finkelstein: „Wielka hucpa” – Wprowadzenie

W trakcie pracy nad tą książką uświadomiłem sobie, że oto obcho­dzę swoistą rocznicę. Dwadzieścia lat temu, zbierając materiały do rozprawy doktorskiej o teorii syjonizmu, zetknąłem się ze świeżo wówczas wydaną książką na temat konfliktu izraelsko-palestyń­skiego, pt. Od niepamiętnych czasów: źródła arabsko-żydowskiego konfliktu o Palestynę [w oryginale: From Time Immemorial: The Origins of the Arab-Jewish Conflict over Palestine - przyp. tłum.] pióra Joan Peters[1].

Tylną okładkę książki, mającej zrewolucjonizować nasze rozumienie tego konfliktu, zdobiły strzeliste pochwały ze strony czołowych postaci amery­kańskiej humanistyki (Saula Bellowa, Eliego Wiesela, Barbary Tuchman, Lucy Dawidowicz i innych). Książka szybko zaczęła zbierać dziesiątki recenzji w największych amerykańskich me­diach – recenzji rozciągających się od ekstazy po nabożną wręcz cześć. Jej pierwsze wydanie, które ostatecznie zamieniło się w sie­dem „twardookładkowych” dodruków, w całym kraju osiągnęło status bestsellera. Główna teza książki Peters, na pozór podparta blisko dwoma tysiącami przypisów i dość zawiłą analizą demo­graficzną, była taka, że w przededniu syjonistycznej kolonizacji Palestyna była praktycznie niezamieszkana, zaś po tym, jak Żydzi doprowadzili zasiedlone przez siebie pustostany do rozkwitu, Ara­bowie z sąsiednich krajów i innych części Palestyny zaczęli prze­nosić się na tereny żydowskie, udając autochtonów.


Tym sposobem otrzymaliśmy niejako naukowy dowód na to, że Golda Meir miała jednak rację, twierdząc, że Palestyńczycy nie istnieją.W gruncie rzeczy Od niepamiętnych czasów było mon­strualną bujdą. Cytowane źródła zostały zniekształcone, klu­czowe dane w analizie demograficznej sfałszowane, zaś ob­szerne fragmenty stanowiły zwyczajny plagiat syjonistycznych tekstów propagandowych. Udokumentowanie tego oszustwa i, co było nieco trudniejsze, upublicznienie krytycznej analizy w mediach, okazało się być dla mnie punktem zwrotnym. Od tego czasu znaczna część mojego życia, w ten czy inny sposób, dotyka konfliktu izraelsko-palestyńskiego[2].

Patrząc wstecz, po dwóch dekadach badań i przemyśleń, uderza mnie jak nieskomplikowany jest konflikt izraelsko-palestyński. Nie ma już między naukowcami poważniejszego sporu co do danych historycznych, przynajmniej tych odnoszących się do okresu od pierwszych osiedli syjonistycznych z końca XIX wieku do utworzenia Izraela w roku 1948[3]. Taka zgoda nie zawsze była jednak regułą. Przez długi czas współistniały dwie jaskrawo rozbieżne wizje konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Z jednej strony mieliśmy główny nurt, czyli to, co można by dość akuratnie nazwać wersją przeszłości a la Exodus – hero­iczną, oficjalną syjonistyczną opowieść uwiecznioną w bestsellerowym utworze historycznym Leona Urisa[4].

Z drugiej strony istniała, wyrzucona poza nawias godnych szacunku opinii, skromna dysydencka literatura podważająca utarte mądrości. Aby dać jeden znamienny przykład, wedle powszechnie lanso­wanej izraelskiej wersji zdarzeń Palestyńczycy zostali w 1948 roku uchodźcami, ponieważ to arabskie rozgłośnie radiowe nakłaniały ich do ucieczki. Jednak już na początku lat 60-tych dwaj naukowcy – Palestyńczyk Walid Khalidi i Irlandczyk Erskine Childers – po zbadaniu archiwów arabskich rozgłośni radiowych z okresu wojny 1948 roku stwierdzili, że żadne ta­kie oficjalne wezwania ze strony Arabów nie miały miejsca[5]. Takie rewelacje miały jednak nikłe bądź wręcz zerowe szanse w konfrontacji z powszechnie lansowanymi opiniami. Tym nie­mniej, począwszy od późnych lat 1980-tych, ciągły strumień opracowań naukowych, przede wszystkim autorstwa Izraelczy­ków, rozprawił się w znacznej mierze z syjonistyczną mitologią zaciemniającą źródła konfliktu[6].

Wszyscy poważni naukowcy uznali już zatem, że „arabskie audycje radiowe” były syjo­nistyczną fabrykacją, oraz że na Palestyńczykach dokonano w 1948 roku czystki etnicznej; akademicka debata skupiła się teraz na nieco węższej, choć równie ważnej kwestii, czy owa czystka była zamierzoną konsekwencją polityki syjonistycznej, czy też niezamierzonym ubocznym skutkiem wojny. Osta­tecznie w przypadku tych i innych pokrewnych problemów to interpretacja dysydencka, okazując się być bliższą prawdzie, zastąpiła oficjalną interpretację syjonistyczną i po gorących po­lemikach w świecie akademickim wykrystalizował się szeroki consensus co do danych historycznych.

Podobny proces zastępowania i upraszczania dotychczaso­wych interpretacji wystąpił, przypadkiem mniej więcej w tym samym czasie, w kwestiach związanych z prawami człowieka. Aż do późnych lat 1980-tych walczyły ze sobą dwie zasadni­czo sprzeczne opinie na temat przestrzegania przez Izrael praw człowieka na Terytoriach Okupowanych. Wedle oficjalnego stanowiska izraelskiego, nagłaśnianego przez największe media, Palestyńczycy na Zachodnim Brzegu i w Gazie korzystali z naj­bardziej „liberalnej” i „łagodnej” okupacji. Jednakowoż garstka dysydentów, głównie izraelskich i palestyńskich działaczy ruchu obrony praw człowieka, takich jak Izrael Szahak, Felicia Langer, Lea Tsemel, czy Raja Szehadeh, oskarżała Izrael np. o systema­tyczne maltretowanie i torturowanie palestyńskich aresztantów. W owym czasie istniała niewielka liczba niezależnych organiza­cji obrony praw człowieka i wszystkie one albo wybielały Izra­elczyków, albo też zachowywały ostrożne milczenie na temat jawnego gwałcenia przez Izrael praw człowieka. Zakrawa na skandal, że informacje o torturowaniu przez Izrael palestyńskich aresztantów po raz pierwszy zostały ujawnione opinii publicznej (która jednak je wówczas zlekceważyła) nie przez organizacje obrońców praw człowieka, takie jak Amnesty International, lecz za sprawą śledztwa dziennikarskiego opublikowanego przez lon­dyński Sunday Times[7].

Pod koniec lat 1980-tych, jak już wspo­mniałem, sprawy zaczęły przybierać nowy obrót[8]. Brutalnego zdławienia pierwszej, w zasadzie pokojowej, intifady, która roz­poczęła się pod koniec 1987 roku, nie dało się już ani ukryć, ani zignorować – jak grzyby po deszczu pojawiały się nowe organi­zacje praw człowieka, zarówno lokalne izraelskie i palestyńskie, jak i międzynarodowe, zaś te starsze coraz bardziej uodparniały się na zewnętrzne naciski.

Przygotowując rozdział tej książki poświęcony przestrzega­niu przez Izrael praw człowieka na Terytoriach Okupowanych, przeczytałem dosłownie tysiące stron raportów na ten temat, pu­blikowanych przez liczne, wojowniczo niezależne i wysoce pro­fesjonalne organizacje, takie jak Amnesty International, Human Rights Watch, B’Tselem (Izraelskie Centrum Informacji nt. Prze­strzegania Praw Człowieka na Terytoriach Okupowanych), Spo­łeczny Komitet przeciw Torturom w Izraelu, Lekarze na rzecz Praw Człowieka (Izrael), z których każda dysponuje własnym zespołem obserwatorów i badaczy. Z wyjątkiem jednej drobnej kwestii nie natrafiłem na żaden fakt, co do którego organizacje te różniłyby się zdaniem. Jeśli idzie o przestrzeganie przez Izrael praw człowieka można dziś mówić nie tyle o szerokim consen­susie – jak ma to miejsce w przypadku kwestii historycznych – ale o bezwarunkowej jednomyślności. Wszystkie wymienione organizacje zgadzają się na przykład co do tego, że palestyńscy aresztanci byli systematycznie maltretowani i torturowani, a cał­kowita liczba takich przypadków prawdopodobnie sięga dziś już dziesiątków tysięcy.

Skoro jednak, jak twierdzę, panuje powszechna zgoda co do stanu faktycznego, mamy do czynienia z doprawdy dziw­nym zjawiskiem: skąd bowiem biorą się te namiętne kontro­wersje wokół oceny konfliktu palestyńsko-izraelskiego? Moim zdaniem, wyjaśnienie tego pozornego paradoksu wymaga przede wszystkim zasadniczego rozróżnienia pomiędzy kontro­wersjami rzeczywistymi a tymi sztucznie wprowadzanymi do obiegu publicznego.

Aby zilustrować rzeczywistą różnicę zdań, rozważmy ponownie kwestię palestyńskich uchodźców. Jest całkiem możliwe, że zainteresowane strony zgodzą się co do faktów, jednak dojdą do diametralnie przeciwstawnych wnio­sków natury moralnej, prawnej i politycznej. Tak więc, jak już wspomniałem, w środowisku akademickim panuje powszechna zgoda co do tego, że Palestyńczycy zostali w 1948 roku podda­ni czystce etnicznej. Czołowy izraelski historyk zajmujący się tym tematem, Benny Morris, który zrobił więcej niż ktokol­wiek inny dla ustalenia, co się rzeczywiście stało, jest zdania, że z moralnego punktu widzenia było to dobre rozwiązanie – podobnie jak w jego opinii „unicestwienie” amerykańskich In­dian było dobrym rozwiązaniem. Uważa on, że Palestyńczycy nie mają prawa powrócić do swych domów i że pod względem politycznym wielkim błędem Izraela w 1948 roku było to, że nie „przeprowadzono masowych wysiedleń i nie oczyszczono całego kraju – całej Krainy Izraela aż po Jordan” z Palestyńczy­ków[9].

Jakkolwiek odrażające moralnie, wnioski te z pewnością nie mogą być określone mianem fałszywych. Wracając do uni­wersytetu, na którym pracują przecież normalni ludzie, może się zdarzyć, że różne osoby zgodzą się, zarówno co do faktów, jak i do implikacji moralnych i prawnych, lecz mimo to różnić się będą wnioskami natury politycznej. Noam Chomsky zgadza się, że Palestyńczycy zostali faktycznie wygnani, że było to działanie o charakterze przestępczym, oraz że Palestyńczycy mają prawo do powrotu. Jednak uważa on, że wprowadzenie tego prawa w życie jest politycznie niemożliwe, zaś domaganie się tego bezcelowe – w gruncie rzeczy jego zdaniem roztacza­nie takiej złudnej nadziei przed palestyńskimi uchodźcami jest głęboko niemoralne. Inni z kolei, wręcz przeciwnie, utrzymu­ją, iż moralne i legalne prawo nie ma żadnego sensu, jeśli nie można z niego skorzystać, i że w praktyce istnieje możliwość zrealizowania prawa do powrotu[10].

Nie jest tu naszym celem rozstrzyganie, kto ma rację, a kto się myli – chciałem jedynie pokazać, że nawet wśród uczciwych i przyzwoitych ludzi może występować rzeczywista i uprawniona różnica w ocenach po­litycznych.
To powiedziawszy, należy wszelako podkreślić, iż – przy­najmniej w gronie osób podzielających zwykłe wartości moralne – zakres politycznej niezgody jest dość wąski, podczas gdy zakres zgody dość szeroki. W ciągu ostatniego ćwierćwiecza społeczność międzynarodowa w większości zgadzała się co do tego, że kon­flikt izraelsko-palestyński rozwiązać należy poprzez ustanowienie dwóch państw, co zakładałoby całkowite wycofanie się Izraela z Zachodniego Brzegu i Gazy oraz pełne uznanie państwa Izra­el w jego granicach sprzed czerwca 1967 roku. Pomijając Stany Zjednoczone, Izrael i zazwyczaj ten czy inny atol na Południo­wym Pacyfiku, Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych, demonstrując rzadko spotykaną i konsekwentną jednomyślność, corocznie ponawia postulat takiego właśnie rozwiązania. Rezolu­cja Narodów Zjednoczonych z 1989 roku zatytułowana „Kwestia palestyńska”, wzywająca do zawarcia porozumienia w sprawie utworzenia dwóch państw i „wycofania się Izraela z terytoriów palestyńskich okupowanych od 1967 roku” została przegłosowa­na stosunkiem głosów 151 do 3 – oprócz Stanów Zjednoczonych i Izraela sprzeciw zgłosiło jedynie wyspiarskie państwo Domini­ka. Piętnaście lat później, pomimo potężnych przemian geopoli­tycznych – w tym czasie zniknął cały blok sowiecki i narodziło się wiele nowych państw – consensus wciąż trwał. Rezolucja Zgroma­dzenia Ogólnego z 2004 roku, „Pokojowe rozwiązanie kwestii pa­lestyńskiej”, podkreślająca „konieczność realizacji wizji dwupaństwowej” oraz „wycofanie się Izraela z terytorium palestyńskiego okupowanego od 1967 roku” przeszła stosunkiem głosów 160 do 6 – oprócz Stanów Zjednoczonych i Izraela sprzeciw tym razem zgłosiły Mikronezja, Wyspy Marshalla, Palau i Uganda[11].

Gdyby debata skupiła się wyłącznie na obszarach rzeczywistej niezgody, konflikt prawdopodobnie mógłby zostać sprawnie rozwiązany – tyle, że nie po myśli izraelskich i amerykańskich elit.
Większość kontrowersji wokół konfliktu izraelsko-pa­lestyńskiego jest w moim przekonaniu sztucznie podsycana. Wzbudzanie tych kontrowersji ma oczywiście cel polityczny: odwrócenie uwagi od udokumentowanych faktów, bądź też ich zniekształcenie. Zasadniczo można mówić o trzech źródłach sztucznego sporu: 1) zafałszowaniu przyczyn konfliktu; 2) ciągłym przywoływaniu antysemityzmu i Holokaustu[12]; oraz 3) pojawieniu się mnóstwa bałamutnych publikacji na ten te­mat. W niniejszym wprowadzeniu krótko i po kolei omówię wszystkie te źródła. Zasadnicza część pracy skupia się jednak na punkcie drugim i trzecim.

Często słyszy się, że konflikt izraelsko-palestyński jest tak wyjątkowo subtelny i skomplikowany, że nie można go ani ana­lizować, ani tym bardziej rozwiązać w żaden konwencjonalny sposób. Określa się go na przemian jako starcie religii, kultur, cywilizacji. Nawet z reguły trzeźwi obserwatorzy, jak izraelski pisarz Meron Benvenisti, zwykli twierdzić, iż jest to w istocie „pierwotna, nieprzejednana, endemiczna wojna pasterska”[13].

Tego rodzaju sformułowania w gruncie rzeczy bardziej zaciem­niają sprawę niż cokolwiek wyjaśniają. Bez wątpienia konflikt ten rodzi szereg trudnych problemów, zarówno teoretycznych, jak i praktycznych, jednak to samo można powiedzieć o prak­tycznie wszystkich konfliktach. Świetnie nadaje się on też do analizy porównawczej, pamiętając oczywiście o ograniczonej prawomocności jakichkolwiek analogii historycznych. Apologeci Izraela unikają takich porównań i wciąż perorują o wyjątkowo­ści konfliktu izraelsko-palestyńskiego z oczywistego względu: w jakimkolwiek z porównywalnych przypadków – euro-amery- kańskiego podboju Ameryki Północnej, czy reżimu apartheidu w RPA – to Izrael stałby w tej analogii po „złej stronie”[14].

Poważna analiza konfliktu izraelsko-palestyńskiego rzad­ko ucieka się do rozbudowanych wyjaśnień, choćby z tego jed­nego powodu, że jego źródła są tak banalne. W 1937 roku bry­tyjskiej komisji królewskiej pod przewodnictwem lorda Peela powierzono zadanie ustalenia przyczyn konfliktu palestyńskie­go i możliwych sposobów jego rozwiązania. W odniesieniu do palestyńskich Arabów raport stwierdzał, co następuje: „prze­możnym pragnieniem arabskich przywódców (…) była (…) niepodległość” oraz: „należało się spodziewać, że palestyńscy Arabowie (…) pozazdroszczą swym nacjonalistycznym po­bratymcom, którzy odnieśli sukces w krajach za ich północną i południową granicą i będą starali się im dorównać”. Arabskie resentymenty antyżydowskie Brytyjczycy przypisywali temu, iż realizacja żydowskich roszczeń w stosunku do Palestyny uniemożliwiłaby Arabom utworzenie własnego niepodległego państwa oraz obawom Arabów o to, że w żydowskim państwie staliby się obywatelami drugiej kategorii.

W konkluzji napisa­no, iż „bez wątpienia” „przyczyny leżące u podłoża” wrogo­ści arabsko-żydowskiej to „po pierwsze, arabskie pragnienie niepodległości; po drugie, niechęć Arabów do ustanowienia w Palestynie Domu Narodu Żydowskiego [Jewish National Home - określenie używane przez przedstawicieli ruchu syjo­nistycznego, który przybrał formę instytucjonalną pod przywództwem Theodora Herzla (zwołanie I Kongresu Syjonistycznego w 1897 r.); pojawiło się ono również w tzw. Deklaracji Balfoura z 1917 r., ogłaszającej brytyjskie poparcie dla utworzenia państwa żydowskiego na terytorium Palestyny - przyp. tłum.] wzmagana obawami przed żydowską dominacją”. Unikając afektowanych sformuło­wań w stylu „pierwotnej, nieprzejednanej, endemicznej wojny pasterskiej” Benvenisti’ego, a zamiast tego jawnie wskazując na źródła niepokojów w Palestynie, komisja pisała:
Konflikt ten nie jest też w swej istocie konfliktem na tle rasowym, wypływającym z dawnej instynktownej wrogo­ści Arabów do Żydów. Tarcia między Arabami a Żydami na innych terenach arabskiego świata (…) zdarzały się rzadko, bądź wręcz w ogóle ich nie było, dopóki nie wywołał ich spór palestyński. Z kolei dokładnie takie same problemy polityczne – wzburzenie, rebelia i rozlew krwi – występują w Iraku, Syrii i Egipcie, gdzie przecież nie ma żadnych „Domów Narodo­wych”. Jest tedy dość oczywiste, iż problem palestyński jest ze swej natury polityczny. Podobnie jak gdzie indziej, jest to pro­blem wojowniczego nacjonalizmu. Jedyna różnica polega na tym, że w Palestynie arabski nacjonalizm jest nierozerwalnie związany z wrogością względem Żydów. Powody takiego stanu rzeczy, co trzeba podkreślić, są równie oczywiste. Po pierw­sze, ustanowienie Domu Narodowego [dla Żydów] od samego początku wiązało się z całkowitą negacją praw wynikających z zasady samostanowienia narodów. Po drugie, wkrótce oka­zało się, że nie jest to zwykła przeszkoda na drodze do naro­dowego samostanowienia, jakich wiele, ale najwyraźniej jest to jedyna poważna przeszkoda. Po trzecie, wraz z pojawieniem się Domu pojawił się też strach, że gdy zostanie ustanowiony samorząd – jeśli w ogóle to się stanie – może on nie być na­rodowy w sensie arabskim, ale raczej może oznaczać rządy większości żydowskiej. Oto dlaczego trudno jest być arabskim patriotą, nie czując równocześnie nienawiści do Żydów[15].

Niesprawiedliwość wyrządzona Palestyńczykom przez sy­jonizm jest ewidentna i – wykluczając argumenty rasistowskie – całkowicie bezsporna: ich prawo do samostanowienia, a może nawet do rodzimej ziemi, zostało pogwałcone. Poczynania sy­jonistów przeciwko prawom miejscowej ludności starano się usprawiedliwić na kilka sposobów, jednak żaden z nich nie wy­trzymywał choćby pobieżnej krytyki. Uznanie zestawu argu­mentów przedstawianych przez ruch syjonistyczny zakładałoby akceptację bardzo specyficznej syjonistycznej doktryny ide­ologicznej, głoszącej „historyczne prawa” Żydów do Palestyny oraz koncepcję żydowskiej „bezdomności”. Przykładowo rosz­czenie „historycznego prawa” opierało się na tym, że Żydzi wy­wodzą się z Palestyny i zamieszkiwali ją dwa tysiące lat temu. Roszczenie to nie miało ani charakteru historycznego, ani nie opierało się na żadnym uznanym pojęciu prawa. Historyczne nie było w tym sensie, że przechodziło do porządku dziennego nad dwoma tysiącleciami nieżydowskiego osadnictwa w Pale­stynie oraz dwoma tysiącleciami żydowskiego osadnictwa poza Palestyną. Nie było to również prawo, chyba że w myśl mistycz­nej i romantycznej ideologii nacjonalistycznej, której realizacja musiałaby doprowadzić do katastrofy – co w gruncie rzeczy się stało. Przypominając swym syjonistycznym ziomkom, że „historyczne prawo” Żydów do Palestyny jest „kategorią raczej metafizyczną niż polityczną”, oraz że wypływając w istocie z „najgłębszych pokładów judaizmu”, kategoria ta „wiąże ra­czej nas niż Arabów”, nawet syjonistyczny pisarz Ernst Simon podkreślał, że nie dawało ono Żydom żadnego prawa do Pale­styny bez przyzwolenia ze strony Arabów[16].

Inny rodzaj usprawiedliwienia w cudowny sposób radził sobie z gwałtem zadanym rdzennej populacji, po prostu utrzy­mując, że w chwili przybycia Żydów Palestyna była (prawie) niezamieszkana[17]. Jak na ironię, argument ten okazał się być przekonującym dowodem popełnionej niegodziwości: jest to bowiem przyznanie nie wprost, iż gdyby Palestyna była za­mieszkana – a tak w rzeczywistości było – poczynania syjo­nistów byłyby moralnie nie do obrony. Ci, którzy nie negowali palestyńskiej obecności, a funkcjonowali przy tym poza zasię­giem ideologii syjonistycznej, nie byli w stanie przedłożyć żad­nego usprawiedliwienia poza rasistowskim: w wielkim planie wszechrzeczy los Żydów miał być po prostu ważniejszy od losu Arabów. Jeśli nawet nie przyznawali tego na forum publicz­nym, to w każdym bądź razie prywatnie właśnie w ten sposób Brytyjczycy rozumieli Deklarację Balfoura. Jak stwierdził sam Balfour: „Świadomie i w pełni słusznie odrzucamy zasadę sa­mostanowienia” w odniesieniu do „obecnych mieszkańców” Palestyny, ponieważ „sprawa Żydów spoza Palestyny [ma] znaczenie ogólnoświatowe”, zaś syjonizm jest „zakorzeniony w odwiecznych tradycjach, obecnych potrzebach i przyszłych nadziejach, dalece bardziej doniosłych niż pragnienia i uprze­dzenia 700 tysięcy Arabów zamieszkujących aktualnie tę sta­rożytną krainę”. Dla Herberta Samuela, członka gabinetu (a zarazem pierwszego brytyjskiego Wysokiego Komisarza Pale­styny w okresie Mandatu [Mandat Palestyński został ustanowiony przez Ligę Narodów w 1922 r. i powierzo­ny Wielkiej Brytanii, która wcześniej przejęła kontrolę nad tymi terenami w wyniku zwycięstwa nad Turcją - przyp. tłum.]), jakkolwiek odmawianie miejscowej ludności rządów większościowych stało „w całkowitej sprzecz­ności z jednym z głównych celów, dla jakich walczyli alianci”, tym niemniej było ono dopuszczalne, ponieważ dawna żydow­ska obecność w Palestynie „owocowała w zdarzenia kulturalne i duchowe o doniosłym znaczeniu dla całej ludzkości, w ude­rzającym przeciwieństwie do mizernego dorobku ostatniego tysiąclecia”. Zaś wedle Winstona Churchilla, zeznającego przed Komisją Peela, lokalna ludność nie miała do Palestyny więcej praw niż „pies ogrodnika do ogrodu, choćby i pies ten przeleżał w ogrodzie szmat czasu”, z drugiej zaś strony „ludziom tym nie działa się żadna krzywda z tego powodu, że rasa silniejsza, ja­kościowo wyższa, a w każdym razie pełniejsza światowej mą­drości, by ująć to w ten sposób, przyszła i zajęła właściwe sobie miejsce”[18]. Rzecz nie w tym, że Brytyjczycy byli rasistami, ale raczej w tym, iż odmawiając rdzennej populacji podstawowych praw, mogli odwołać się jedynie do argumentów rasistowskich. Zmuszeni do usprawiedliwienia faktów dokonanych, stali się rasistami nie z upodobania, ale wskutek okoliczności: w żaden inny sposób nie dało się bowiem wytłumaczyć tak rażącej nie­sprawiedliwości.

Jeszcze jeden ostatni argument wart jest omówienia, choć­by tylko ze względu na swą znamienitą proweniencję i częste cytowanie. Isaac Deutscher, marksistowski historyk, w formie paraboli przedstawił nie tyle nawet usprawiedliwienie, co apro­bujące wyjaśnienie ex post facto podeptania praw Palestyńczy­ków:
Pewien człowiek wyskoczył z ostatniego piętra płoną­cego budynku, w którym śmierć poniosło już wielu człon­ków jego rodziny. Udało mu się uratować życie, ale spadając poturbował osobę stojącą na dole, łamiąc jej ręce i nogi. Co prawda skaczący mężczyzna nie miał wyboru, tym niemniej dla mężczyzny z połamanymi kończynami stał się on przyczy­ną nieszczęścia. Gdyby obydwaj zachowywali się racjonalnie, nie zostaliby wrogami. Ten, który uciekł z palącego się domu, doszedłszy do siebie, spróbowałby wspomóc i pocieszyć towa­rzysza cierpienia; zaś ten drugi mógłby uświadomić sobie, że padł ofiarą okoliczności, na które żaden z nich nie miał wpły­wu. Ale spójrzcie, co będzie, gdy ludzie ci zaczną zachowywać się irracjonalnie. Poturbowany mężczyzna wini drugiego za swoje nieszczęście i przyrzeka mu zemstę. Ten drugi z kolei obawiając się odwetu ze strony okaleczonego, ubliża mu, kopie go i obija przy każdej okazji. Kopany ponownie poprzysięga zemstę, za co znów jest bity i karany. Zaciekła wrogość, mająca wszak tak przypadkowy początek, krzepnie, zatruwa umysły obu ludzi i kładzie się cieniem na całej ich egzystencji[19].

Opis ten przypisuje syjonizmowi z jednej strony zbyt mało, z drugiej zaś zbyt wiele. Syjonistyczna odmowa uznania praw Palestyńczyków, mająca swą kulminację w ich wygnaniu, bynajmniej nie wynikała z wypadku, któremu nie można było zapobiec. Była ona rezultatem systematycznego, sumiennego wcielania w życie – przez wiele dziesięcioleci i wbrew gwałtow­nemu, często zabarwionemu przemocą, sprzeciwowi – ideologii politycznej, która za cel stawiała sobie utworzenie demograficz­nie żydowskiego państwa w Palestynie. Sugerować, że syjoniści nie mieli wyboru – lub jak w innym miejscu ujmuje to Deutscher, że państwo żydowskie było „historyczną koniecznością”[20] – to odmawiać ruchowi syjonistycznemu potężnego i pod wieloma względami imponującego wysiłku woli (oraz związanej z nim odpowiedzialności moralnej), skierowanego właśnie w tym, a nie innym kierunku. Wypędzenie Palestyńczyków nie przydarzyło się tak ot, w wyniku działania jakiejś nieuchronnej bezosobowej zewnętrznej siły, zmuszającej Palestyńczyków do odejścia, a Ży­dów do zajęcia ich miejsca. Gdyby tak w istocie było, to dlaczego po II wojnie światowej syjoniści przymuszali, często dość obce­sowo, żydowskich wygnańców do wyjazdu do Palestyny i sprze­ciwiali się ich osiedlaniu gdzie indziej? Dlaczego stymulowali, być może nawet uciekając się do przemocy, exodus Żydów ze świata arabskiego do Palestyny? Dlaczego po utworzeniu Izra­ela wzywali do zejścia się światowego żydostwa, w czym często pobrzmiewała nuta frustracji i rozczarowania? Jeśli po wojnie syjonistyczni przywódcy odmówili Palestyńczykom oczywi­stej rekompensaty, uniemożliwiając im powrót do rodzinnych domów, a zamiast tego dążyli do zapełnienia opuszczonej prze­strzeni ludnością żydowską, to nie dlatego, że zachowywali się irracjonalnie, ale właśnie dlatego, że z punktu widzenia ich celu politycznego było to działanie w pełni racjonalne.

Deutscher naturalnie zdaje sobie z tego wszystko sprawę. W gruncie rzeczy przyznaje on, iż „od samego początku syjo­nizm dążył do stworzenia czysto żydowskiego państwa, chętnie oczyszczając kraj z jego arabskich mieszkańców”[21]. Utrzymy­wać, jakoby przywódcy syjonistyczni działali irracjonalnie, odmawiając „wyeliminowania bądź złagodzenia krzywd” Palestyńczyków[22], to de facto twierdzić, iż irracjonalny jest sam syjonizm: przyjmując bowiem, że największą krzywdą Pa­lestyńczyków było wyzucie ich z ojczystej ziemi, usunięcie tej krzywdy przez „racjonalnych” syjonistów oznaczałoby, iż sam syjonizm i jego największe historyczne osiągnięcie z 1948 roku straciłoby rację bytu. No i skoro dążenie do „oczyszczenia kraju z jego arabskich mieszkańców” było irracjonalne, to jakim cu­dem państwo żydowskie, które właśnie temu zawdzięcza swoje istnienie, miałoby być „historyczną koniecznością”? Równie głupie jest twierdzenie, jakoby Palestyńczycy postępowali ir­racjonalnie, „obwiniając” syjonistów „za swoje nieszczęście” i nie rozumiejąc, iż są „ofiarą okoliczności, nad którymi nikt nie miał kontroli”. Jeśli coś jest irracjonalne, to raczej przeko­nanie, że syjoniści nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za to, co się stało. Deutscher niemal bez chwili wytchnienia wychwa­la osiągnięcia syjonistów w Palestynie: „Powstanie Izraela to w rzeczy samej (…) zjawisko jedyne w swoim rodzaju, cud i geniusz historii, który zarówno w Żydach, jak i nie-Żydach budzi podziw i zdumienie”[23]. Czyż to nie trąci prymitywną hagiografią? Jak można opiewać moralne i materialne wysiłki, które doprowadziły do niewątpliwego sukcesu, a równocześnie zasłaniać się „historyczną koniecznością” i „przypadkowymi” „okolicznościami”, aby zrzucić z siebie jakąkolwiek odpowie­dzialność za ciemną stronę tych działań?[24] Ta sama skoncentro­wana wola, skrupulatna troska o szczegóły i trzeźwa premedy­tacja, które stworzyły Izrael, stworzyły też jego ofiary.

Gwałcąc podstawowe prawa rdzennej ludności i łamiąc uznane w świecie reguły, obok miejscowych palestyńskich Arabów wyrósł w Palestynie nowy byt społeczno-ekonomicz- ny i – co było nieuniknione – począł dopominać się o swoje prawo do samostanowienia. W odróżnieniu od uprzedniego sy­jonistycznego roszczenia do Palestyny, opartego na wyimagi­nowanym „prawie historycznym”, to roszczenie wydawało się być rzeczywistym prawem, spełniającym ogólnie przyjęte kry­teria: osadnictwo żydowskie stanowiło teraz żywą, organiczną, wyodrębnioną wspólnotę. Co prawda, jej powstanie wymagało użycia siły: prototyp żydowskiego państwa w ogóle nie mógłby zaistnieć, gdyby nie „stalowy hełm i lufa karabinu” (Mosze Dajan) syjonistycznych osadników, mających znaczące wsparcie „obcych bagnetów” (Dawid Ben-Gurion), czyli sprawującego tzw. Mandat nad Palestyną Imperium Brytyjskiego[25].

Kwestia, w którym momencie roszczenie wyegzekwowane przemocą zyskuje status prawa, jest dość skomplikowana i najprawdopo­dobniej nierozwiązywalna na poziomie abstrakcji. Intuicyjny argument, że moralno-prawny próg zostaje przekroczony, gdy nowe pokolenie, urodzone już na tej ziemi, zgłasza swe rosz­czenie do niej z racji swego urodzenia, rozwiązuje tyleż proble­mów, ile stwarza nowych. Czyż nie stanowi to bowiem bodźca do uporczywego sprzeciwiania się prawu międzynarodowemu i opinii publicznej? Taka, ma się rozumieć, była istota podejścia syjonistycznego: jeśli stworzy się odpowiednie fakty dokonane i upłynie dostatecznie długi czas, nie będzie już można odwró­cić twardej rzeczywistości.

Wobec powyższego, na pierwszy plan wysuwa się jeszcze jedna okoliczność. Narody Zjednoczone uhonorowały ruch syjonistyczny legalnym tytułem do ponad połowy Palestyny około trzydzieści lat po tym, jak syjonistyczni osadnicy w następstwie Deklaracji Balfoura i wbrew potężnemu sprzeciwowi rdzennej ludności, wzięli się na serio, „ar po arze i koźlę po koźlęciu” [w oryginale dunum by dimitm, goat by goat („dunum" to jednostka miary używana w Izraelu = 1000 m2); jest to najprawdopodobniej nawiązanie do wypowiedzi jednego z przywódców syjonistycznych - przyp. tłum.] za tworzenie faktów dokonanych w Palestynie. Tymczasem ponad trzydzieści pięć lat upłynęło już, odkąd żydowscy osadnicy zaczęli tworzyć fakty dokonane także na Zachodnim Brzegu i w Gazie. Czy te działania tak samo nie zasługują obecnie na legitymizację? A jeśli nie, to dlaczego? W każdym bądź razie, kiedy w 1937 roku Komisja Peela po raz pierwszy zaproponowała podział Palestyny, argumentując, iż wykrystalizowała się już odrębna społeczność żydowska, palestyńscy Arabowie stanowczo odrzucili żydowskie roszczenia jako gwałt na prawach rdzennej ludności; podobnie uczynili w 1947 roku, kiedy Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych ratyfikowało rezolucję o podziale (choć oficjalnie ruch syjonistyczny sprzeciwił się rekomendacjom Komisji Peela, a zaakceptował rekomendacje ONZ, w gruncie rzeczy w obu przypadkach zajmował stanowisko dość ambiwalentne). Łatwo zrozumieć racje Palestyńczyków[26], choć z perspektywy czasu nietrudno też zauważyć, jak nieroztropne było z ich strony odrzucenie decyzji o podziale.

Osadnictwo żydowskie na ziemiach przemocą wydartych Palestyńczykom doprowadziło do konfliktu praw, który na gruncie abstrakcyjnym mógł wydawać się nierozstrzygalny, jednak po wojnie czerwcowej 1967 roku, kiedy problem ten przybrał nową formę, pojawiło się też jego praktyczne rozwiązanie. Stojąc wobec nieubłaganego faktu istnienia Izraela i nie mając żadnej realnej alternatywy politycznej, Palestyńczycy przecięli teoretyczny węzeł gordyjski w połowie lat 70-tych, w praktyce rezygnując z legalnego tytułu do około 80% swej historycznej ojczyzny. Pomijając kwestię uchodźców, jedyny naprawdę skomplikowany aspekt konfliktu izraelsko-pale­styńskiego został tym samym przezwyciężony. Rozwiązanie to pozostaje jednak prowizoryczne i kruche. Jeśli Izrael podjąłby nowe działania na Terytoriach Okupowanych, podważające układ dwu-państwowy, konflikt ponownie uległby komplikacji. I to bynajmniej nie na gruncie „historycznej konieczności”, czy „przypadkowych” „okoliczności”. Podobnie jak wcześniejszy konflikt miał swe źródło w świadomym odmówieniu Palestyń­czykom podstawowych praw, tak i niemożność rozwiązania konfliktu w nowej postaci wypływać będzie z tej samej roz­myślnej niesprawiedliwości – z odebrania Palestyńczykom ich praw w nawet najbardziej okrojonej postaci.

Benny Morris, mimo swej aprobaty dla etnicznego oczyszczenia Palestyny i wręcz patologicznej nienawiści do Palestyńczyków[27], potrafił dostrzec doskonale racjonalne i nie­skomplikowane motywy, stojące ze palestyńskim sprzeciwem wobec żydowskiego osadnictwa: „Strach przed wysiedleniem i wywłaszczeniem z ziemi miał się stać głównym motorem arabskiej wrogości wobec syjonizmu”[28]. Niezwykłe w wy­powiedzi Morrisa jest nie tyle to, co powiedział, ale raczej to, czego nie powiedział: nie ma w niej żadnych odwołań do „arabskiego antysemityzmu”, do „arabskiego wstrętu do no­woczesności”, do kosmicznej „walki”. Nie ma o nich wzmian­ki, ponieważ nie są one wcale potrzebne, by zrozumieć, co się stało – najbanalniejsze wyjaśnienie przypadkiem okazuje się być w zupełności wystarczające. W rzeczy samej, w jakimkol­wiek porównywalnym przypadku mylące frazesy, tak typowe dla opisów konfliktu izraelsko-palestyńskiego, zostałyby słusznie wyśmiane. Opierając się najazdowi Europejczyków, rdzenni Amerykanie [Native American, określenie Indian - przyp. tłum.] dopuścili się wielu odrażających zbrod­ni. Jednak, aby zrozumieć, dlaczego do tego doszło, nie trzeba wdawać się w analizę defektów ich charakteru czy cywilizacji. Krytykując praktykę rozwodzenia się w dokumentach rządo­wych nad „okrucieństwami” rdzennych Amerykanów, Helen Hunt Jackson, działająca u schyłku XIX wieku pryncypialna obrończyni Indian, pisała: „Indianie, którzy dopuścili się tych «okropności», odpierali po prostu napaść i w starciach stąd wynikłych zabijali ludzi, którzy kradli im ziemie i uzurpowali sobie do nich prawo. (…) Co zrobiłaby społeczność białych, postawiona w identycznej sytuacji, jak ta, w jakiej znajdują się Cherokee?”[29]

Wydaje się, że ta zwyczajna ludzka zdolność empatii wystarczyłaby także, aby pojąć motywy stojące za „okru­cieństwami” palestyńskimi. Wyobraźcie sobie reakcję, gdyby jakiś historyk postawił hipotezę, że siłą napędową indiańskiego oporu względem białych był „antychrystianizm” czy „anty-europejskość”. Jaki sens mają tak egzotyczne wytłumaczenia – poza tym jednym, że wyjaśnienie najoczywistsze mogłoby być politycznie niepoprawne? Oczywiście w tamtych czasach żadne głębokie wyjaśnienia tego rodzaju nie były potrzebne. Autochtoni powstrzymywali koło postępu, więc musieli zostać wytępieni, i tyle. Dla dobra „ludzkości” i „cywilizacji”, jak pisał Theodore Roosevelt, było „niezmiernie ważne”, aby Ameryka Północna została zdobyta przez „wyższy lud”. Choć dla rdzen­nej populacji oznaczało to „ból i cierpienie, potworną nędzę i nieszczęście”, nie mogło być inaczej: „Świat prawdopodobnie w ogóle nie poszedłby naprzód, gdyby nie wyparcie i podbój dzikich i barbarzyńskich ludów”. I dalej: „Osadnik i pionier ma w gruncie rzeczy sprawiedliwość po swojej stronie: ten wielki kontynent nie mógł wszak pozostać li tylko rezerwatem zwie­rzyny dla odrażających dzikusów”[30].

Dopiero wiele później, gdy człowieczeństwo tych „od­rażających dzikusów” zostało zatwierdzone – przynajmniej formalnie – pojawiła się potrzeba bardziej wysublimowanej argumentacji. Stany Zjednoczone mogły się otwarcie przyznać do „bólu i cierpienia” zadanego autochtonom, ponieważ los rdzennej populacji był – zarówno w przenośni, jak i dosłownie – w znacznej mierze martwą kwestią. W przypadku Palesty­ny sprawy mają się inaczej, zatem aby uciec od oczywistych wniosków, posiłkować się trzeba najbardziej wyszukanymi wyjaśnieniami. Ostatnie wypowiedzi Benny’ego Morrisa wywołały taki szok, ponieważ były cofnięciem się do XIX wieku. Odpuścił on sobie ideologiczne bicie piany, właściwe współczesnym apologetom Izraela, i uzasadnił wysiedlenia na gruncie konfliktu między „barbarzyńcami” a „cywilizacją”. Podobnie jak wyparcie rdzennych Amerykanów przez „wielką amerykańską demokrację” było jego zdaniem korzystne dla ludzkości, tak samo korzystne jest wyparcie Palestyńczyków przez państwo żydowskie. „Są przypadki – pisze on odważnie – kiedy całościowe ostateczne dobro usprawiedliwia surowe i okrutne czyny, popełniane w toku historycznego procesu”. Czy nie brzmi to jak przemowa Roosevelta? Dziś jednak nie wypada już głosić tak grubiańskich poglądów[31].

Aby nie obra­zić tedy współczesnej wrażliwości moralnej, oczywistość przy­kryć trzeba grubą warstwą mistyfikacji. Za wszelką cenę ukryć trzeba elementarną prawdę, iż podobnie jak w przeszłości „siłą napędową arabskiej wrogości” jest „strach przed wysiedleniem i wywłaszczeniem” – strach, którego racjonalnych podstaw nie­podobna kwestionować, a wręcz każdego dnia uzasadniają go na nowo izraelskie poczynania.

Aby zaprzeczyć oczywistemu, lobby izraelskie ucieka się do jeszcze jednego fortelu, rozgrywając karty Holokaustu i „nowego antysemityzmu”. W swej poprzedniej pracy anali­zowałem, w jaki sposób nazistowski holokaust został przekuty w ideologiczną broń, mającą odeprzeć uzasadnioną krytykę Izraela[32]. W niniejszej książce przyglądam się pewnej odmia­nie tej taktyki, a mianowicie „nowemu antysemityzmowi”. W gruncie rzeczy zarzut nowego antysemityzmu nie jest ani nowy, ani nie dotyczy antysemityzmu. Kiedykolwiek Izrael znajduje się pod wzmożoną międzynarodową presją, aby wy­cofał się z Terytoriów Okupowanych, jego apologeci montują kolejną drobiazgowo dopracowaną kampanię medialną, alar­mującą, że oto świat zalewa fala antysemityzmu. Jeśli bliżej się temu przyjrzeć, sposób piętnowania antysemityzmu przez lobby izraelskie ma trzy cechy charakterystyczne: przesadę i rozmijanie się z prawdą; błędne klasyfikowanie czegoś, co w gruncie rzeczy jest uzasadnioną krytyką polityki Izraela; oraz nieusprawiedliwione, choć łatwe do przewidzenia, uogól­nianie krytyki Izraela na Żydów w ogólności.

Śmiem twierdzić, że jeśli pojawienie się resentymentów antyżydowskich zbiega się w czasie z brutalnymi represjami Izraela wobec Palestyń­czyków (a co do tego zgadzają się wszystkie opracowania), wówczas rozsądek, o moralności już nie wspominając, nakazu­je położyć kres okupacji. Pełne wycofanie się Izraela z zajętych ziem wybiłoby także potężną broń z ręki tych prawdziwych antysemitów (a któż może wątpić w ich istnienie?), którzy wykorzystują izraelską politykę jako świetny pretekst do de­monizowania Żydów. Im głośniej Żydzi sprzeciwiać się będą izraelskiej okupacji, tym mniej będzie tych nie-Żydów, którzy kryminalną politykę Izraela i bezkrytyczne dla niej poparcie (a wręcz inspirację) ze strony czołowych organizacji żydowskich mylnie brać będą za wyraz typowych żydowskich przekonań.

Rozpocząłem to Wprowadzenie od przywołania pełnej przekłamań książki Od niepamiętnych czasów, jako że głównym powodem, dla którego wokół konfliktu izraelsko-palestyńskiego panuje tyle kontrowersji, jest potężny zalew szalbierstw, przy­bierających maskę poważnej nauki. W życiu intelektualnym występuje jednak, jakkolwiek niedoskonały, mechanizm kontroli jakości. W praktyce przyjmuje on z reguły postać sekwencji sceptycznych pytań. Gdy ktoś cytuje książkę, zawierającą jakieś kompletne bzdury, z reguły słyszy pytanie „Gdzie wykłada au­tor?” albo „Kto wydał książkę?”, albo „Kto ją polecał?”, albo „Jakie otrzymała recenzje [w czołowym piśmie branżowym]?”. Odpowiedzi na te pytania stanowią z reguły mniej lub bardziej dokładną miarę wiarygodności publikacji. Uderzającą cechą konfliktu izraelsko-palestyńskiego jest fakt, że w jego przypad­ku wspomniane mechanizmy kontroli jakości działają słabiutko, bądź wręcz wcale[33]. Autor książki może wykładać na jednym z najlepszych uniwersytetów, książka może być wydana przez cieszące się prestiżem wydawnictwo, może ona uzyskać mnó­stwo wzmianek w prasie, jak również recenzji w znaczących mediach głównego nurtu, a mimo to być wierutną bzdurą. Naj­świeższą pozycją w tym kłamliwym gatunku i przedmiotem drugiej części niniejszej książki jest bestseller profesora prawa z Uniwersytetu Harvarda, Alana Dershowitza, Głos za Izraelem[34].

Można uczciwie stwierdzić, że Głos za Izraelem bije na głowę książkę Od niepamiętnych czasów pod względem ilości przekłamań i należy do najbardziej spektakularnych przykładów akademickiej nierzetelności wśród publikacji na temat konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Zresztą Dershowitz pełnymi garściami czerpie z przekłamań zawartych w dziele Peters. Z tą różnicą, że Peters fałszowała rzeczywiste źródła, natomiast Dershowitz idzie krok dalej, cytując źródła zupełnie absurdalne, bądź po prostu wysysając wszystko z palca. W dalszej części niniejszej książki zestawiam tezy Dershowitza z ustaleniami wszystkich poważ­niejszych organizacji praw człowieka w sprawie przestrzegania tychże praw przez Izrael na Terytoriach Okupowanych. Pokazu­ję, że w rozdziałach Głosu za Izraelem poświęconych prawom człowieka – a by być szczerym, także we wszystkich innych – trudno znaleźć choćby jedno stwierdzenie, które nie opierałoby się na przeinaczeniu uznanego źródła, odwołaniu do źródła nie­dorzecznego, bądź po prostu nie byłoby wzięte z sufitu. Oczywi­ście problem nie polega na tym, że Dershowitz jest szarlatanem. Tu chodzi o systematyczną zinstytucjonalizowaną stronniczość, która pozwala książkom w rodzaju Głosu za Izraelem zyskiwać status krajowych bestsellerów. Gdyby nie harvardzki rodowód Dershowitza, pochwały słane pod adresem jego książki przez Mario Cuomo, Henry’ego Louisa Gatesa juniora, Eliego Wiesela i Floyda Abramsa[35], przychylne wzmianki w takich mediach, jak New York Times i Boston Globe[36] itd., Głos za Izraelem cieszył­by się popularnością na miarę ostatniej publikacji Towarzystwa Płaskiej Ziemi.
Celem niniejszej książki jest zerwanie zasłony rzekomych kontrowersji, zaciemniających istotę konfliktu izraelsko-pa­lestyńskiego. Jestem przekonany, że ktokolwiek zapozna się z bezstronnie przedstawionymi faktami, uzna niesprawie­dliwość, jaką wyrządzono Palestyńczykom. Mam nadzieję, że książka ta da czytelnikom impuls do działania w oparciu o prawdę, byśmy w końcu mogli razem osiągnąć sprawiedliwy i trwały pokój w Izraelu i Palestynie.
Norman G. Finkelstein, „Wielka hucpa – o pozorowaniu antysemityzmu i fałszowaniu historii”
(Beyond Chutzpah – On the Misuse of Anti-Semitism and the Abuse of History)







[1] Nowy Jork: Harper and Row, 1984. [2] Więcej nt. kontekstu sprawy Peters, zob. zwłaszcza Edward Said, Conspiracy of Praise, w: Edward Said i Christopher Hitchens (red.), Blaming the Victims: Spurious Scholarship and the Palestinian Question, Nowy Jork 2001; obszerna dokumenta­cja fałszerstw zawartych w książce Peters, zob. Norman G. Finkelstein, Image and Reality of the Israel-Palestine Conflict, wyd. drugie, Nowy Jork 2003, Rozdz. 2; najnowsze mutacje tego oszustwa, zob. ibid., s. xxxii.
[3] Pozostaje jeszcze kilka punktów spornych, np. czy przywództwo syjonistyczne od początku planowało „przeniesienie” Palestyńczyków poza terytorium Palestyny. Spory wokół wojny czerwcowej 1967 r. i jej następstw wynikają przede wszystkim z dwóch przyczyn: główne izraelskie archiwa wciąż pozostają zamknięte oraz, co ważniejsze, polityczne reperkusje wojny czerwcowej – w szczególności zaś okupa­cja izraelska – trwają do tej pory. Jedyna mniej lub bardziej żywa kwestia polityczna sięgająca początków izraelskiej państwowości to kwestia palestyńskich uchodźców, co wydaje się tłumaczyć pewne związane z nią, choć niezbyt silne, kontrowersje.
[4] Zostawiając na boku apologię syjonizmu, warto odnotować czysty rasizm Urisa. Arabowie, ich wioski i ich domy co do jednego „śmierdzą”, bądź pogrążone są we „wszechogarniającym fetorze” i „obrzydliwych wyziewach”. Arabscy mężczyźni całymi dniami po prostu „wylegują się bezmyślnie” – ma się rozumieć z wyjątkiem tych chwil, kiedy planują „jakiś szwindel, jawiący im się zresztą jako zupełnie na­turalny sposób postępowania”, lub kiedy oddają się praktykowaniu „arabskiej etyki (…) – cudacznego sposobu rozumowania, dopuszczającego każdą zbrodnię poza morderstwem”, czy wreszcie kiedy „wpadają w histerię w obliczu najmniejszej choćby prowokacji”. Jeśli idzie o samą Palestynę, zanim Żydzi zdziałali tam cuda, była to „bezwartościowa pustynia na południu, jeden wielki odłóg pośrodku i zwykłe bagno na północy”; „kraina gnijących bagien, zerodowanych wzgórz, kamienistych pól i bezpłodnej gleby, wyjałowionej przez tysiąc lat arabskiego i tureckiego zanie­dbania (…). Arabskie życie nie rozbrzmiewało pieśnią ani śmiechem, ani radością (…). W tej atmosferze podstęp, zdrada, mord, oszustwo i zazdrość stały się spo­sobem życia. Okrutne realia, w jakich formował się arabski charakter, wprawiały w zdumienie osoby z zewnątrz. Na porządku dziennym było okrucieństwo brata względem brata”. Prawdę rzekłszy, oficjalna propaganda syjonistyczna nie uległa pod tym względem większej zmianie (Leon Uris, Exodus, Nowy Jork 1958, ss. 181, 213, 216, 227-9, 253, 334, 352-3).
[5] Walid Khalidi, „Why Did the Palestinians Leave?”, Middle East Forum (lipiec 1959). Erskine Childers, „The Other Exodus”, Spectator (12 maja 1961).
[6] Poza pracami ściśle naukowymi, powstało na ten temat także mnóstwo literatury popularnej. Zainteresowani na początek mogą zapoznać się z „The New Historiogra­phy: Israel and Its Past”, w książce Benny’ego Morrisa, 1948 and After: Israel and the Palestinians, Oxford 1990, ss. 1-34.
[7] Patrz Rozdz. 6 niniejszej książki.
[8] Pierwszym poważnym ciosem w nieskalany wizerunek Izraela – jego pierwszą porażką na gruncie public relations – była inwazja na Liban w czerwcu 1982 r. Warto odnotować powód, dla którego rzeczywiste izraelskie działania wreszcie wy­szły wówczas na światło dzienne. Jakkolwiek przyczyniła się do tego niewątpliwie pospolita brutalność i liczba izraelskich zbrodni podczas inwazji w 1982 r., to według wytrawnego środkowowschodniego korespondenta Roberta Fiska, główną przyczyną był najwyraźniej fakt, że w odróżnieniu od wcześniejszych wojen ani arabskie dyk­tatury, ani nadzwyczaj subtelna izraelska machina public relations nie były w stanie w pełni kontrolować, czy też manipulować, reportażami wojennymi: „Rząd libański był bowiem zbyt słaby, a jego służby bezpieczeństwa zbyt podzielone, aby narzucić cenzurę zachodnim dziennikarzom stacjonującym w Bejrucie. (…) Reporterzy po­dróżujący z oddziałami izraelskimi mieli radykalnie ograniczoną swobodę porusza­nia się, a czasem poddawani byli także cenzurze, lecz ich koledzy w Bejrucie mogli poruszać się swobodnie i pisać, co chcą. Po raz pierwszy dziennikarze mogli z bliska obserwować środkowowschodnią wojnę oczyma strony arabskiej i zobaczyli, że rzekomo niezwyciężona armia izraelska, ze swym wysokim morale i jasno postawio­nymi celami wojskowymi skierowanymi przeciwko «terrorystom», nie miała wiele wspólnego z istniejącą legendą. Izraelczycy działali brutalnie, maltretowali więź­niów, tysiącami zabijali cywilów, kłamali na temat swych działań i przyglądali się, jak ich uzbrojeni sprzymierzeńcy wyrzynają osoby znajdujące schronienie w obozie dla uchodźców. W gruncie rzeczy zachowywali się zupełnie jak «niecywilizowane» armie arabskie, które oczerniali przez minione trzydzieści lat. Reportaże z Libanu (…) stanowiły dla Izraelczyków nowe, odbierające spokój doświadczenie. Stracili oni monopol na prawdę”. Oto jeszcze jedna oznaka, jak tragiczne w skutkach były represje skierowane przeciwko Arabom. (Robert Fisk, Pity the Nation, Nowy Jork 1990, s. 407, kursywa w oryginale).
[9] Ari Shavit, „Survival of the Fittest”, wywiad z Bennym Morrisem, Haaretz (9 stycznia 2004). Wnikliwy komentarz na ten temat, zob. Barach Kimmerling, „Is Ethnic Cleansing of Arabs Getting Legitimacy from a New Israeli Historian?”, Tikkun (27 stycznia 2004); w kwestii niedawnych oświadczeń Morrisa zob. także Finkelstein, Image and Reality, ss. xxix-xxx.
[10] Zob. np. Salman Abu Sitta, „The Implementation of the Right of Return”, w: Ro­ane Carey (red.), The New Intifada: Resisting Israel’s Apartheid., Nowy Jork 2001, ss. 299-319.
[11] Rezolucja 44/42 Zgromadzenia Ogólnego ONZ „Kwestia palestyńska”, 6 grud­nia 1989; Rezolucja 58/21 Zgromadzenia Ogólnego ONZ, „Pokojowe rozwiązanie kwestii palestyńskiej”, 22 stycznia 2004. Więcej nt. tych wypowiedzi ONZ, zob. Finkelstein, Image and Reality, ss. xvii-xviii.
[12] W niniejszym tekście „nazistowski holokaust” określa rzeczywiste wydarzenie historyczne, podczas gdy „Holokaust” odnosi się do ideologicznej instrumentalizacji tego wydarzenia. Zob. Norman G. Finkelstein, The Holocaust Industry: Reflections on the Exploitation of Jewish Suffering, wyd. drugie, Nowy Jork 2003, s. 3 i Rozdz. 2 (wyd. pol. na podstawie pierwszego wydania amerykańskiego: Przedsię­biorstwo holokaust, Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa 2001 [przyp. tłum.]).
[13] Meron Benvenisti, „Two generations growing up in Jerusalem”, New York Times Magazine (16 października 1988); podobne sformułowania można znaleźć w jego Intimate Enemies: Jews and Arabs in a Shared Land, Berkeley 1995, ss. 9, 19.
[14] Porównanie z euro-amerykańskim podbojem Ameryki Północnej, zob. Norman G. Finkelstein, The Rise and Fall of Palestine: A Personal Account of the Intifada Years, Minneapolis 1996, ss. 104-21; porównanie z apartheidem, zob. Finkelstein, Image and Reality, s. xxvii oraz Rozdz. 7.
[15] Raport Królewskiej Komisji ds. Palestyny, Londyn: HMSO 1937, ss. 76, 94, 110, 131, 136, 363; podkreślenia dodane.
[16] Yosef Górny, Zionism and the Arabs, 1882-1948: A Study of Ideology, Oxford 1987, s. 197. Analiza tych syjonistycznych uzasadnień, zob. Finkelstein, Image and Reality, ss. 101-2.
[17] Tło i dyskusja, zob. Finkelstein, Image and Reality, ss. 89-98.
[18] Isaiah Friedman, The Question of Palestine: British-Jewish-Arab Relations, 1914- 1918, Londyn 1992, ss. 13-4 (Samuel), 325-26 (Balfour); por. s. 331. Clive Ponting, Churchill, Londyn 1994, s. 254. Większość pozasyjonistycznych wersji usprawie­dliwienia łączyła w sobie tezę „pustej ziemi” z tezą o charakterze rasistowskim: w rękach arabskich Palestyna pozostawała rzadko zaludniona i jałowa, podczas gdy Żydzi, nosiciele cywilizacji i postępu, mieli zrobić (lub po fakcie: zrobili) z niej pro­duktywny użytek, w ten sposób nabywając do niej prawo.
[19] Isaac Deutscher, The Non-Jewish Jew and Other Essays, Nowy Jork 1968, ss. 136-7; podobne sformułowania, zob. ss. 116, 122.
[20] Ibid., s. 112.
[21] Ibid., s. 137.
[22] Ibid., ss. 137-8.
[23] Ibid., s. 118.
[24] W gruncie rzeczy refleksje Deutschera nt. syjonizmu, choć cechuje je niebywała spostrzegawczość – niemal każda strona pełna jest świeżych spojrzeń i niespotykanie trafnych prognoz – skażone są (przynajmniej do momentu jego ciętej krytyki Izra­ela po wojnie czerwcowej 1967 r.) typowo syjonistyczną, rasistowską apologetyką: kibuce były „żydowskimi oazami rozrzuconymi pośród dawnej arabskiej pustyni” (s. 99); przed osadnictwem żydowskim „na palestyńskiej pustyni nie istniało żadne zorganizowane społeczeństwo” (s. 100); syjonistyczne roszczenie, iż „Palestyna jest i na zawsze pozostanie żydowska” można postawić na równi z arabskim przekona­niem, iż „Żydzi to (…) najeźdźcy i agresorzy” (s. 116); itd.
[25] Benny Morris, Israel’s Border Wars, 1949-1956, Oxford 1993, s. 380 (Dajan).
Zob. Finkelstein, Image and Reality, ss. 98-110, dyskusja (Ben-Gurion na s. 106).
[26] Przekonujące uzasadnienie powodów, stojących za odrzuceniem przez Palestyńczyków rozwiązania opartego na podziale kraju, zob. Walid Khalidi, „Revisiting the UNGA Partition Resolution”, Journal of Palestine Studies, jesień 1997, ss. 5-21.
[27] Określił on Palestyńczyków mianem „chorych, psychotycznych seryjnych zabój­ców”, których Izrael musi „uwięzić” bądź „rozstrzelać”, tudzież „barbarzyńców”, wokół których „trzeba zbudować coś na kształt klatki”. Zob. wywiad w Haaretz oraz cytowane wyżej strony z Image and Reality, poświęcone niedawnym wypowie­dziom Morrisa.
[28] Benny Morris, Righteous Victims: A History of the Zionist-Arab Conflict, 1881- 1999, Nowy Jork 1999, s. 37.
[29] Helen Hunt Jackson, A Century of Dishonor, Nowy Jork 1981, s. 265.
[30] Te i podobne sformułowania, zob. Theodore Roosevelt, The Winning of the West, Nowy Jork 1889, 1: 118-9, 121; 4: 7, 54-6, 65,200-1.
[31] Tego rodzaju wypowiedzi Roosevelta są wręcz wymazywane z pamięci – na próżno byłoby szukać w wydawanych obecnie biografiach jakiejkolwiek wzmianki o jego cytowanych wyżej deklaracjach, czy też o dziesiątkach im podobnych, który­mi najeżone były jego opublikowane pisma i listy.
[32] Finkelstein, Holocaust lndustry.
[33] Dodajmy, że zastrzeżenie to odnosi się także do sfery „studiów nad Holokaustem”. Krytyka tego stanu rzeczy przez Raula Hilberga, nestora naukowców zajmujących się nazistowskim holokaustem, po kolejnej żerującej na holokauście mistyfikacji, zob. Finkelstein, Holocaust Industry, s. 60.
[34] Wszystkie komentarze w tej książce odnoszą się do pierwszego wydania The Case for Israel w twardej oprawie, opublikowanego w sierpniu 2003 r. przez oficynę John Wiley and Sons, Inc. Niemal natychmiast po ukazaniu się Głosu za Izraelem, przedstawiając liczne dowody, publicznie oskarżyłem autora o oszustwo (zob. www.normanfinkelstein.com w dziale „The Dershowitz Hoax”). W pierwszej edycji miękkookładkowej, opublikowanej w sierpniu 2004 r., Dershowitz wprowadził pew­ne zmiany, mające zatrzeć ślady oszustwa.
[35] Zob. ich pochwalne komentarze nt. książki w witrynie www.amazon.com.
[36] W New York Times Sunday Book Review Ethan Bronner pochwalił Dershowitza za jego „inteligentną polemikę”, umiejętne „konstruowanie argumentów” oraz „szcze­gólnie skuteczne wykazywanie hipokryzji wielu krytyków Izraela” („The New Hi­storians”, 9 października 2003). Bronner zasiada w radzie redakcyjnej Timesa, gdzie jest „ekspertem” od konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Jonatan Dorfman z Boston Globe wpadł niemal w ekstazę, opisując jak Dershowitz „ściga wrogów Izraela (…) z mocą i precyzją właściwą rozprawie sądowej” oraz wychwalając autora za „przed­stawienie na nowo pewnych oczywistych prawd na temat Izraela – prawd, które przyjaciele Izraela muszą przekazać dalej, z którymi jego wrogowie muszą się zmie­rzyć (…), zaś kawiarniani politycy dobrze poznać, zanim zaczną wygłaszać na temat Izraela opinie proste, łatwe – i błędne” („Dershowitz makes the «Case»”, 26 listopa­da 2003). Obydwie te recenzje ukazały się na długo po szerokim rozpowszechnieniu dowodów wskazujących, że książka Dershowitza to stek bzdur.

Za: http://palestyna.wordpress.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz