W trakcie pracy nad tą książką uświadomiłem sobie, że oto obchodzę
swoistą rocznicę. Dwadzieścia lat temu, zbierając materiały do rozprawy
doktorskiej o teorii syjonizmu, zetknąłem się ze świeżo wówczas wydaną
książką na temat konfliktu izraelsko-palestyńskiego, pt. Od niepamiętnych czasów: źródła arabsko-żydowskiego konfliktu o Palestynę [w oryginale: From Time Immemorial: The Origins of the Arab-Jewish Conflict over Palestine - przyp. tłum.] pióra Joan Peters[1].
Tylną okładkę książki, mającej zrewolucjonizować nasze rozumienie tego
konfliktu, zdobiły strzeliste pochwały ze strony czołowych postaci
amerykańskiej humanistyki (Saula Bellowa, Eliego Wiesela, Barbary
Tuchman, Lucy Dawidowicz i innych). Książka szybko zaczęła zbierać
dziesiątki recenzji w największych amerykańskich mediach – recenzji
rozciągających się od ekstazy po nabożną wręcz cześć. Jej pierwsze
wydanie, które ostatecznie zamieniło się w siedem „twardookładkowych”
dodruków, w całym kraju osiągnęło status bestsellera. Główna teza
książki Peters, na pozór podparta blisko dwoma tysiącami przypisów i
dość zawiłą analizą demograficzną, była taka, że w przededniu
syjonistycznej kolonizacji Palestyna była praktycznie niezamieszkana,
zaś po tym, jak Żydzi doprowadzili zasiedlone przez siebie pustostany do
rozkwitu, Arabowie z sąsiednich krajów i innych części Palestyny
zaczęli przenosić się na tereny żydowskie, udając autochtonów.
Tym
sposobem otrzymaliśmy niejako naukowy dowód na to, że Golda Meir miała
jednak rację, twierdząc, że Palestyńczycy nie istnieją.W gruncie rzeczy Od niepamiętnych czasów było monstrualną
bujdą. Cytowane źródła zostały zniekształcone, kluczowe dane w analizie
demograficznej sfałszowane, zaś obszerne fragmenty stanowiły zwyczajny
plagiat syjonistycznych tekstów propagandowych. Udokumentowanie tego
oszustwa i, co było nieco trudniejsze, upublicznienie krytycznej analizy
w mediach, okazało się być dla mnie punktem zwrotnym. Od tego czasu
znaczna część mojego życia, w ten czy inny sposób, dotyka konfliktu
izraelsko-palestyńskiego[2].
Patrząc wstecz, po dwóch dekadach badań i przemyśleń, uderza mnie jak
nieskomplikowany jest konflikt izraelsko-palestyński. Nie ma już między
naukowcami poważniejszego sporu co do danych historycznych,
przynajmniej tych odnoszących się do okresu od pierwszych osiedli
syjonistycznych z końca XIX wieku do utworzenia Izraela w roku 1948[3].
Taka zgoda nie zawsze była jednak regułą. Przez długi czas
współistniały dwie jaskrawo rozbieżne wizje konfliktu
izraelsko-palestyńskiego. Z jednej strony mieliśmy główny nurt, czyli
to, co można by dość akuratnie nazwać wersją przeszłości a la Exodus –
heroiczną, oficjalną syjonistyczną opowieść uwiecznioną w
bestsellerowym utworze historycznym Leona Urisa[4].
Z drugiej strony istniała, wyrzucona poza nawias godnych szacunku
opinii, skromna dysydencka literatura podważająca utarte mądrości. Aby
dać jeden znamienny przykład, wedle powszechnie lansowanej izraelskiej
wersji zdarzeń Palestyńczycy zostali w 1948 roku uchodźcami, ponieważ to
arabskie rozgłośnie radiowe nakłaniały ich do ucieczki. Jednak już na
początku lat 60-tych dwaj naukowcy – Palestyńczyk Walid Khalidi i
Irlandczyk Erskine Childers – po zbadaniu archiwów arabskich rozgłośni
radiowych z okresu wojny 1948 roku stwierdzili, że żadne takie
oficjalne wezwania ze strony Arabów nie miały miejsca[5].
Takie rewelacje miały jednak nikłe bądź wręcz zerowe szanse w
konfrontacji z powszechnie lansowanymi opiniami. Tym niemniej,
począwszy od późnych lat 1980-tych, ciągły strumień opracowań naukowych,
przede wszystkim autorstwa Izraelczyków, rozprawił się w znacznej
mierze z syjonistyczną mitologią zaciemniającą źródła konfliktu[6].
Wszyscy poważni naukowcy uznali już zatem, że „arabskie audycje
radiowe” były syjonistyczną fabrykacją, oraz że na Palestyńczykach
dokonano w 1948 roku czystki etnicznej; akademicka debata skupiła się
teraz na nieco węższej, choć równie ważnej kwestii, czy owa czystka była
zamierzoną konsekwencją polityki syjonistycznej, czy też niezamierzonym
ubocznym skutkiem wojny. Ostatecznie w przypadku tych i innych
pokrewnych problemów to interpretacja dysydencka, okazując się być
bliższą prawdzie, zastąpiła oficjalną interpretację syjonistyczną i po
gorących polemikach w świecie akademickim wykrystalizował się szeroki
consensus co do danych historycznych.
Podobny proces zastępowania i upraszczania dotychczasowych
interpretacji wystąpił, przypadkiem mniej więcej w tym samym czasie, w
kwestiach związanych z prawami człowieka. Aż do późnych lat 1980-tych
walczyły ze sobą dwie zasadniczo sprzeczne opinie na temat
przestrzegania przez Izrael praw człowieka na Terytoriach Okupowanych.
Wedle oficjalnego stanowiska izraelskiego, nagłaśnianego przez
największe media, Palestyńczycy na Zachodnim Brzegu i w Gazie korzystali
z najbardziej „liberalnej” i „łagodnej” okupacji. Jednakowoż garstka
dysydentów, głównie izraelskich i palestyńskich działaczy ruchu obrony
praw człowieka, takich jak Izrael Szahak, Felicia Langer, Lea Tsemel,
czy Raja Szehadeh, oskarżała Izrael np. o systematyczne maltretowanie i
torturowanie palestyńskich aresztantów. W owym czasie istniała
niewielka liczba niezależnych organizacji obrony praw człowieka i
wszystkie one albo wybielały Izraelczyków, albo też zachowywały
ostrożne milczenie na temat jawnego gwałcenia przez Izrael praw
człowieka. Zakrawa na skandal, że informacje o torturowaniu przez Izrael
palestyńskich aresztantów po raz pierwszy zostały ujawnione opinii
publicznej (która jednak je wówczas zlekceważyła) nie przez organizacje
obrońców praw człowieka, takie jak Amnesty International, lecz za sprawą
śledztwa dziennikarskiego opublikowanego przez londyński Sunday Times[7].
Pod koniec lat 1980-tych, jak już wspomniałem, sprawy zaczęły przybierać nowy obrót[8].
Brutalnego zdławienia pierwszej, w zasadzie pokojowej, intifady, która
rozpoczęła się pod koniec 1987 roku, nie dało się już ani ukryć, ani
zignorować – jak grzyby po deszczu pojawiały się nowe organizacje praw
człowieka, zarówno lokalne izraelskie i palestyńskie, jak i
międzynarodowe, zaś te starsze coraz bardziej uodparniały się na
zewnętrzne naciski.
Przygotowując rozdział tej książki poświęcony przestrzeganiu przez
Izrael praw człowieka na Terytoriach Okupowanych, przeczytałem dosłownie
tysiące stron raportów na ten temat, publikowanych przez liczne,
wojowniczo niezależne i wysoce profesjonalne organizacje, takie jak
Amnesty International, Human Rights Watch, B’Tselem (Izraelskie Centrum
Informacji nt. Przestrzegania Praw Człowieka na Terytoriach
Okupowanych), Społeczny Komitet przeciw Torturom w Izraelu, Lekarze na
rzecz Praw Człowieka (Izrael), z których każda dysponuje własnym
zespołem obserwatorów i badaczy. Z wyjątkiem jednej drobnej kwestii nie
natrafiłem na żaden fakt, co do którego organizacje te różniłyby się
zdaniem. Jeśli idzie o przestrzeganie przez Izrael praw człowieka można
dziś mówić nie tyle o szerokim consensusie – jak ma to miejsce w
przypadku kwestii historycznych – ale o bezwarunkowej jednomyślności.
Wszystkie wymienione organizacje zgadzają się na przykład co do tego, że
palestyńscy aresztanci byli systematycznie maltretowani i torturowani, a
całkowita liczba takich przypadków prawdopodobnie sięga dziś już
dziesiątków tysięcy.
Skoro jednak, jak twierdzę, panuje powszechna zgoda co do stanu
faktycznego, mamy do czynienia z doprawdy dziwnym zjawiskiem: skąd
bowiem biorą się te namiętne kontrowersje wokół oceny konfliktu
palestyńsko-izraelskiego? Moim zdaniem, wyjaśnienie tego pozornego
paradoksu wymaga przede wszystkim zasadniczego rozróżnienia pomiędzy
kontrowersjami rzeczywistymi a tymi sztucznie wprowadzanymi do obiegu
publicznego.
Aby zilustrować rzeczywistą różnicę zdań, rozważmy ponownie
kwestię palestyńskich uchodźców. Jest całkiem możliwe, że
zainteresowane strony zgodzą się co do faktów, jednak dojdą do
diametralnie przeciwstawnych wniosków natury moralnej, prawnej i
politycznej. Tak więc, jak już wspomniałem, w środowisku akademickim
panuje powszechna zgoda co do tego, że Palestyńczycy zostali w 1948 roku
poddani czystce etnicznej. Czołowy izraelski historyk zajmujący się
tym tematem, Benny Morris, który zrobił więcej niż ktokolwiek inny dla
ustalenia, co się rzeczywiście stało, jest zdania, że z moralnego punktu
widzenia było to dobre rozwiązanie – podobnie jak w jego opinii
„unicestwienie” amerykańskich Indian było dobrym rozwiązaniem. Uważa
on, że Palestyńczycy nie mają prawa powrócić do swych domów i że pod
względem politycznym wielkim błędem Izraela w 1948 roku było to, że nie
„przeprowadzono masowych wysiedleń i nie oczyszczono całego kraju –
całej Krainy Izraela aż po Jordan” z Palestyńczyków[9].
Jakkolwiek odrażające moralnie, wnioski te z pewnością nie mogą być
określone mianem fałszywych. Wracając do uniwersytetu, na którym
pracują przecież normalni ludzie, może się zdarzyć, że różne osoby
zgodzą się, zarówno co do faktów, jak i do implikacji moralnych i
prawnych, lecz mimo to różnić się będą wnioskami natury politycznej.
Noam Chomsky zgadza się, że Palestyńczycy zostali faktycznie wygnani, że
było to działanie o charakterze przestępczym, oraz że Palestyńczycy
mają prawo do powrotu. Jednak uważa on, że wprowadzenie tego prawa w
życie jest politycznie niemożliwe, zaś domaganie się tego bezcelowe – w
gruncie rzeczy jego zdaniem roztaczanie takiej złudnej nadziei przed
palestyńskimi uchodźcami jest głęboko niemoralne. Inni z kolei, wręcz
przeciwnie, utrzymują, iż moralne i legalne prawo nie ma żadnego sensu,
jeśli nie można z niego skorzystać, i że w praktyce istnieje możliwość
zrealizowania prawa do powrotu[10].
Nie jest tu naszym celem rozstrzyganie, kto ma rację, a kto się myli –
chciałem jedynie pokazać, że nawet wśród uczciwych i przyzwoitych ludzi
może występować rzeczywista i uprawniona różnica w ocenach
politycznych.
To powiedziawszy, należy wszelako podkreślić, iż – przynajmniej w
gronie osób podzielających zwykłe wartości moralne – zakres politycznej
niezgody jest dość wąski, podczas gdy zakres zgody dość szeroki. W ciągu
ostatniego ćwierćwiecza społeczność międzynarodowa w większości
zgadzała się co do tego, że konflikt izraelsko-palestyński rozwiązać
należy poprzez ustanowienie dwóch państw, co zakładałoby całkowite
wycofanie się Izraela z Zachodniego Brzegu i Gazy oraz pełne uznanie
państwa Izrael w jego granicach sprzed czerwca 1967 roku. Pomijając
Stany Zjednoczone, Izrael i zazwyczaj ten czy inny atol na Południowym
Pacyfiku, Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych, demonstrując rzadko
spotykaną i konsekwentną jednomyślność, corocznie ponawia postulat
takiego właśnie rozwiązania. Rezolucja Narodów Zjednoczonych z 1989
roku zatytułowana „Kwestia palestyńska”, wzywająca do zawarcia
porozumienia w sprawie utworzenia dwóch państw i „wycofania się Izraela z
terytoriów palestyńskich okupowanych od 1967 roku” została
przegłosowana stosunkiem głosów 151 do 3 – oprócz Stanów Zjednoczonych i
Izraela sprzeciw zgłosiło jedynie wyspiarskie państwo Dominika.
Piętnaście lat później, pomimo potężnych przemian geopolitycznych – w
tym czasie zniknął cały blok sowiecki i narodziło się wiele nowych
państw – consensus wciąż trwał. Rezolucja Zgromadzenia Ogólnego z 2004
roku, „Pokojowe rozwiązanie kwestii palestyńskiej”, podkreślająca
„konieczność realizacji wizji dwupaństwowej” oraz „wycofanie się Izraela
z terytorium palestyńskiego okupowanego od 1967 roku” przeszła
stosunkiem głosów 160 do 6 – oprócz Stanów Zjednoczonych i Izraela
sprzeciw tym razem zgłosiły Mikronezja, Wyspy Marshalla, Palau i Uganda[11].
Gdyby debata skupiła się wyłącznie na obszarach rzeczywistej niezgody,
konflikt prawdopodobnie mógłby zostać sprawnie rozwiązany – tyle, że nie
po myśli izraelskich i amerykańskich elit.
Większość kontrowersji wokół konfliktu izraelsko-palestyńskiego jest
w moim przekonaniu sztucznie podsycana. Wzbudzanie tych kontrowersji ma
oczywiście cel polityczny: odwrócenie uwagi od udokumentowanych faktów,
bądź też ich zniekształcenie. Zasadniczo można mówić o trzech źródłach
sztucznego sporu: 1) zafałszowaniu przyczyn konfliktu; 2) ciągłym
przywoływaniu antysemityzmu i Holokaustu[12];
oraz 3) pojawieniu się mnóstwa bałamutnych publikacji na ten temat. W
niniejszym wprowadzeniu krótko i po kolei omówię wszystkie te źródła.
Zasadnicza część pracy skupia się jednak na punkcie drugim i trzecim.
Często słyszy się, że konflikt izraelsko-palestyński jest tak
wyjątkowo subtelny i skomplikowany, że nie można go ani analizować, ani
tym bardziej rozwiązać w żaden konwencjonalny sposób. Określa się go na
przemian jako starcie religii, kultur, cywilizacji. Nawet z reguły
trzeźwi obserwatorzy, jak izraelski pisarz Meron Benvenisti, zwykli
twierdzić, iż jest to w istocie „pierwotna, nieprzejednana, endemiczna
wojna pasterska”[13].
Tego rodzaju sformułowania w gruncie rzeczy bardziej zaciemniają
sprawę niż cokolwiek wyjaśniają. Bez wątpienia konflikt ten rodzi szereg
trudnych problemów, zarówno teoretycznych, jak i praktycznych, jednak
to samo można powiedzieć o praktycznie wszystkich konfliktach. Świetnie
nadaje się on też do analizy porównawczej, pamiętając oczywiście o
ograniczonej prawomocności jakichkolwiek analogii historycznych.
Apologeci Izraela unikają takich porównań i wciąż perorują o
wyjątkowości konfliktu izraelsko-palestyńskiego z oczywistego względu: w
jakimkolwiek z porównywalnych przypadków – euro-amery- kańskiego
podboju Ameryki Północnej, czy reżimu apartheidu w RPA – to Izrael
stałby w tej analogii po „złej stronie”[14].
Poważna analiza konfliktu izraelsko-palestyńskiego rzadko ucieka się do rozbudowanych
wyjaśnień, choćby z tego jednego powodu, że jego źródła są tak
banalne. W 1937 roku brytyjskiej komisji królewskiej pod przewodnictwem
lorda Peela powierzono zadanie ustalenia przyczyn konfliktu
palestyńskiego i możliwych sposobów jego rozwiązania. W odniesieniu do
palestyńskich Arabów raport stwierdzał, co następuje: „przemożnym
pragnieniem arabskich przywódców (…) była (…) niepodległość” oraz:
„należało się spodziewać, że palestyńscy Arabowie (…) pozazdroszczą swym
nacjonalistycznym pobratymcom, którzy odnieśli sukces w krajach za ich
północną i południową granicą i będą starali się im dorównać”. Arabskie
resentymenty antyżydowskie Brytyjczycy przypisywali temu, iż realizacja
żydowskich roszczeń w stosunku do Palestyny uniemożliwiłaby Arabom
utworzenie własnego niepodległego państwa oraz obawom Arabów o to, że w
żydowskim państwie staliby się obywatelami drugiej kategorii.
W
konkluzji napisano, iż „bez wątpienia” „przyczyny leżące u podłoża”
wrogości arabsko-żydowskiej to „po pierwsze, arabskie pragnienie
niepodległości; po drugie, niechęć Arabów do ustanowienia w Palestynie
Domu Narodu Żydowskiego [Jewish National Home -
określenie używane przez przedstawicieli ruchu syjonistycznego, który
przybrał formę instytucjonalną pod przywództwem Theodora Herzla
(zwołanie I Kongresu Syjonistycznego w 1897 r.); pojawiło się ono
również w tzw. Deklaracji Balfoura z 1917 r., ogłaszającej brytyjskie
poparcie dla utworzenia państwa żydowskiego na terytorium Palestyny -
przyp. tłum.] wzmagana obawami przed żydowską dominacją”. Unikając
afektowanych sformułowań w stylu „pierwotnej, nieprzejednanej,
endemicznej wojny pasterskiej” Benvenisti’ego, a zamiast tego jawnie
wskazując na źródła niepokojów w Palestynie, komisja pisała:
Konflikt ten nie jest też w swej istocie konfliktem na tle rasowym,
wypływającym z dawnej instynktownej wrogości Arabów do Żydów. Tarcia
między Arabami a Żydami na innych terenach arabskiego świata (…)
zdarzały się rzadko, bądź wręcz w ogóle ich nie było, dopóki nie wywołał
ich spór palestyński. Z kolei dokładnie takie same problemy polityczne –
wzburzenie, rebelia i rozlew krwi – występują w Iraku, Syrii i Egipcie,
gdzie przecież nie ma żadnych „Domów Narodowych”. Jest tedy dość
oczywiste, iż problem palestyński jest ze swej natury polityczny.
Podobnie jak gdzie indziej, jest to problem wojowniczego nacjonalizmu.
Jedyna różnica polega na tym, że w Palestynie arabski nacjonalizm jest
nierozerwalnie związany z wrogością względem Żydów. Powody takiego stanu
rzeczy, co trzeba podkreślić, są równie oczywiste. Po pierwsze,
ustanowienie Domu Narodowego [dla Żydów] od samego początku wiązało się z
całkowitą negacją praw wynikających z zasady samostanowienia narodów.
Po drugie, wkrótce okazało się, że nie jest to zwykła przeszkoda na
drodze do narodowego samostanowienia, jakich wiele, ale najwyraźniej
jest to jedyna poważna przeszkoda. Po trzecie, wraz z pojawieniem się
Domu pojawił się też strach, że gdy zostanie ustanowiony samorząd –
jeśli w ogóle to się stanie – może on nie być narodowy w sensie
arabskim, ale raczej może oznaczać rządy większości żydowskiej. Oto
dlaczego trudno jest być arabskim patriotą, nie czując równocześnie
nienawiści do Żydów[15].
Niesprawiedliwość wyrządzona Palestyńczykom przez syjonizm jest
ewidentna i – wykluczając argumenty rasistowskie – całkowicie bezsporna:
ich prawo do samostanowienia, a może nawet do rodzimej ziemi, zostało
pogwałcone. Poczynania syjonistów przeciwko prawom miejscowej ludności
starano się usprawiedliwić na kilka sposobów, jednak żaden z nich nie
wytrzymywał choćby pobieżnej krytyki. Uznanie zestawu argumentów
przedstawianych przez ruch syjonistyczny zakładałoby akceptację bardzo
specyficznej syjonistycznej doktryny ideologicznej, głoszącej
„historyczne prawa” Żydów do Palestyny oraz koncepcję żydowskiej
„bezdomności”. Przykładowo roszczenie „historycznego prawa” opierało
się na tym, że Żydzi wywodzą się z Palestyny i zamieszkiwali ją dwa
tysiące lat temu. Roszczenie to nie miało ani charakteru historycznego,
ani nie opierało się na żadnym uznanym pojęciu prawa. Historyczne nie
było w tym sensie, że przechodziło do porządku dziennego nad dwoma
tysiącleciami nieżydowskiego osadnictwa w Palestynie oraz dwoma
tysiącleciami żydowskiego osadnictwa poza Palestyną. Nie było to również
prawo, chyba że w myśl mistycznej i romantycznej ideologii
nacjonalistycznej, której realizacja musiałaby doprowadzić do katastrofy
– co w gruncie rzeczy się stało. Przypominając swym syjonistycznym
ziomkom, że „historyczne prawo” Żydów do Palestyny jest „kategorią
raczej metafizyczną niż polityczną”, oraz że wypływając w istocie z
„najgłębszych pokładów judaizmu”, kategoria ta „wiąże raczej nas niż
Arabów”, nawet syjonistyczny pisarz Ernst Simon podkreślał, że nie
dawało ono Żydom żadnego prawa do Palestyny bez przyzwolenia ze strony
Arabów[16].
Inny rodzaj usprawiedliwienia w cudowny sposób radził sobie z gwałtem
zadanym rdzennej populacji, po prostu utrzymując, że w chwili
przybycia Żydów Palestyna była (prawie) niezamieszkana[17].
Jak na ironię, argument ten okazał się być przekonującym dowodem
popełnionej niegodziwości: jest to bowiem przyznanie nie wprost, iż
gdyby Palestyna była zamieszkana – a tak w rzeczywistości było –
poczynania syjonistów byłyby moralnie nie do obrony. Ci, którzy nie
negowali palestyńskiej obecności, a funkcjonowali przy tym poza
zasięgiem ideologii syjonistycznej, nie byli w stanie przedłożyć
żadnego usprawiedliwienia poza rasistowskim: w wielkim planie
wszechrzeczy los Żydów miał być po prostu ważniejszy od losu Arabów.
Jeśli nawet nie przyznawali tego na forum publicznym, to w każdym bądź
razie prywatnie właśnie w ten sposób Brytyjczycy rozumieli Deklarację
Balfoura. Jak stwierdził sam Balfour: „Świadomie i w pełni słusznie
odrzucamy zasadę samostanowienia” w odniesieniu do „obecnych
mieszkańców” Palestyny, ponieważ „sprawa Żydów spoza Palestyny [ma]
znaczenie ogólnoświatowe”, zaś syjonizm jest „zakorzeniony w odwiecznych
tradycjach, obecnych potrzebach i przyszłych nadziejach, dalece
bardziej doniosłych niż pragnienia i uprzedzenia 700 tysięcy Arabów
zamieszkujących aktualnie tę starożytną krainę”. Dla Herberta Samuela,
członka gabinetu (a zarazem pierwszego brytyjskiego Wysokiego Komisarza
Palestyny w okresie Mandatu [Mandat Palestyński został ustanowiony
przez Ligę Narodów w 1922 r. i powierzony Wielkiej Brytanii, która
wcześniej przejęła kontrolę nad tymi terenami w wyniku zwycięstwa nad
Turcją - przyp. tłum.]), jakkolwiek odmawianie miejscowej ludności
rządów większościowych stało „w całkowitej sprzeczności z jednym z
głównych celów, dla jakich walczyli alianci”, tym niemniej było ono
dopuszczalne, ponieważ dawna żydowska obecność w Palestynie „owocowała w
zdarzenia kulturalne i duchowe o doniosłym znaczeniu dla całej
ludzkości, w uderzającym przeciwieństwie do mizernego dorobku
ostatniego tysiąclecia”. Zaś wedle Winstona Churchilla, zeznającego
przed Komisją Peela, lokalna ludność nie miała do Palestyny więcej praw
niż „pies ogrodnika do ogrodu, choćby i pies ten przeleżał w ogrodzie
szmat czasu”, z drugiej zaś strony „ludziom tym nie działa się żadna
krzywda z tego powodu, że rasa silniejsza, jakościowo wyższa, a w
każdym razie pełniejsza światowej mądrości, by ująć to w ten sposób,
przyszła i zajęła właściwe sobie miejsce”[18].
Rzecz nie w tym, że Brytyjczycy byli rasistami, ale raczej w tym, iż
odmawiając rdzennej populacji podstawowych praw, mogli odwołać się
jedynie do argumentów rasistowskich. Zmuszeni do usprawiedliwienia
faktów dokonanych, stali się rasistami nie z upodobania, ale wskutek
okoliczności: w żaden inny sposób nie dało się bowiem wytłumaczyć tak
rażącej niesprawiedliwości.
Jeszcze jeden ostatni argument wart jest omówienia, choćby tylko ze
względu na swą znamienitą proweniencję i częste cytowanie. Isaac
Deutscher, marksistowski historyk, w formie paraboli przedstawił nie
tyle nawet usprawiedliwienie, co aprobujące wyjaśnienie ex post facto
podeptania praw Palestyńczyków:
Pewien człowiek wyskoczył z ostatniego piętra płonącego budynku, w
którym śmierć poniosło już wielu członków jego rodziny. Udało mu się
uratować życie, ale spadając poturbował osobę stojącą na dole, łamiąc
jej ręce i nogi. Co prawda skaczący mężczyzna nie miał wyboru, tym
niemniej dla mężczyzny z połamanymi kończynami stał się on przyczyną
nieszczęścia. Gdyby obydwaj zachowywali się racjonalnie, nie zostaliby
wrogami. Ten, który uciekł z palącego się domu, doszedłszy do siebie,
spróbowałby wspomóc i pocieszyć towarzysza cierpienia; zaś ten drugi
mógłby uświadomić sobie, że padł ofiarą okoliczności, na które żaden z
nich nie miał wpływu. Ale spójrzcie, co będzie, gdy ludzie ci zaczną
zachowywać się irracjonalnie. Poturbowany mężczyzna wini drugiego za
swoje nieszczęście i przyrzeka mu zemstę. Ten drugi z kolei obawiając
się odwetu ze strony okaleczonego, ubliża mu, kopie go i obija przy
każdej okazji. Kopany ponownie poprzysięga zemstę, za co znów jest bity i
karany. Zaciekła wrogość, mająca wszak tak przypadkowy początek,
krzepnie, zatruwa umysły obu ludzi i kładzie się cieniem na całej ich
egzystencji[19].
Opis ten przypisuje syjonizmowi z jednej strony zbyt mało, z drugiej
zaś zbyt wiele. Syjonistyczna odmowa uznania praw Palestyńczyków, mająca
swą kulminację w ich wygnaniu, bynajmniej nie wynikała z wypadku,
któremu nie można było zapobiec. Była ona rezultatem systematycznego,
sumiennego wcielania w życie – przez wiele dziesięcioleci i wbrew
gwałtownemu, często zabarwionemu przemocą, sprzeciwowi – ideologii
politycznej, która za cel stawiała sobie utworzenie demograficznie
żydowskiego państwa w Palestynie. Sugerować, że syjoniści nie mieli
wyboru – lub jak w innym miejscu ujmuje to Deutscher, że państwo
żydowskie było „historyczną koniecznością”[20]
– to odmawiać ruchowi syjonistycznemu potężnego i pod wieloma względami
imponującego wysiłku woli (oraz związanej z nim odpowiedzialności
moralnej), skierowanego właśnie w tym, a nie innym kierunku. Wypędzenie
Palestyńczyków nie przydarzyło się tak ot, w wyniku działania jakiejś
nieuchronnej bezosobowej zewnętrznej siły, zmuszającej Palestyńczyków do
odejścia, a Żydów do zajęcia ich miejsca. Gdyby tak w istocie było, to
dlaczego po II wojnie światowej syjoniści przymuszali, często dość
obcesowo, żydowskich wygnańców do wyjazdu do Palestyny i sprzeciwiali
się ich osiedlaniu gdzie indziej? Dlaczego stymulowali, być może nawet
uciekając się do przemocy, exodus Żydów ze świata arabskiego do
Palestyny? Dlaczego po utworzeniu Izraela wzywali do zejścia się
światowego żydostwa, w czym często pobrzmiewała nuta frustracji i
rozczarowania? Jeśli po wojnie syjonistyczni przywódcy odmówili
Palestyńczykom oczywistej rekompensaty, uniemożliwiając im powrót do
rodzinnych domów, a zamiast tego dążyli do zapełnienia opuszczonej
przestrzeni ludnością żydowską, to nie dlatego, że zachowywali się
irracjonalnie, ale właśnie dlatego, że z punktu widzenia ich celu
politycznego było to działanie w pełni racjonalne.
Deutscher naturalnie zdaje sobie z tego wszystko sprawę. W gruncie
rzeczy przyznaje on, iż „od samego początku syjonizm dążył do
stworzenia czysto żydowskiego państwa, chętnie oczyszczając kraj z jego
arabskich mieszkańców”[21].
Utrzymywać, jakoby przywódcy syjonistyczni działali irracjonalnie,
odmawiając „wyeliminowania bądź złagodzenia krzywd” Palestyńczyków[22],
to de facto twierdzić, iż irracjonalny jest sam syjonizm: przyjmując
bowiem, że największą krzywdą Palestyńczyków było wyzucie ich z
ojczystej ziemi, usunięcie tej krzywdy przez „racjonalnych” syjonistów
oznaczałoby, iż sam syjonizm i jego największe historyczne osiągnięcie z
1948 roku straciłoby rację bytu. No i skoro dążenie do „oczyszczenia
kraju z jego arabskich mieszkańców” było irracjonalne, to jakim cudem
państwo żydowskie, które właśnie temu zawdzięcza swoje istnienie,
miałoby być „historyczną koniecznością”? Równie głupie jest twierdzenie,
jakoby Palestyńczycy postępowali irracjonalnie, „obwiniając”
syjonistów „za swoje nieszczęście” i nie rozumiejąc, iż są „ofiarą
okoliczności, nad którymi nikt nie miał kontroli”. Jeśli coś jest
irracjonalne, to raczej przekonanie, że syjoniści nie ponoszą żadnej
odpowiedzialności za to, co się stało. Deutscher niemal bez chwili
wytchnienia wychwala osiągnięcia syjonistów w Palestynie: „Powstanie
Izraela to w rzeczy samej (…) zjawisko jedyne w swoim rodzaju, cud i
geniusz historii, który zarówno w Żydach, jak i nie-Żydach budzi podziw i
zdumienie”[23].
Czyż to nie trąci prymitywną hagiografią? Jak można opiewać moralne i
materialne wysiłki, które doprowadziły do niewątpliwego sukcesu, a
równocześnie zasłaniać się „historyczną koniecznością” i „przypadkowymi”
„okolicznościami”, aby zrzucić z siebie jakąkolwiek odpowiedzialność
za ciemną stronę tych działań?[24]
Ta sama skoncentrowana wola, skrupulatna troska o szczegóły i trzeźwa
premedytacja, które stworzyły Izrael, stworzyły też jego ofiary.
Gwałcąc podstawowe prawa rdzennej ludności i łamiąc uznane w świecie
reguły, obok miejscowych palestyńskich Arabów wyrósł w Palestynie nowy
byt społeczno-ekonomicz- ny i – co było nieuniknione – począł dopominać
się o swoje prawo do samostanowienia. W odróżnieniu od uprzedniego
syjonistycznego roszczenia do Palestyny, opartego na wyimaginowanym
„prawie historycznym”, to roszczenie wydawało się być rzeczywistym
prawem, spełniającym ogólnie przyjęte kryteria: osadnictwo żydowskie
stanowiło teraz żywą, organiczną, wyodrębnioną wspólnotę. Co prawda, jej
powstanie wymagało użycia siły: prototyp żydowskiego państwa w ogóle
nie mógłby zaistnieć, gdyby nie „stalowy hełm i lufa karabinu” (Mosze
Dajan) syjonistycznych osadników, mających znaczące wsparcie „obcych
bagnetów” (Dawid Ben-Gurion), czyli sprawującego tzw. Mandat nad
Palestyną Imperium Brytyjskiego[25].
Kwestia, w którym momencie roszczenie wyegzekwowane przemocą zyskuje
status prawa, jest dość skomplikowana i najprawdopodobniej
nierozwiązywalna na poziomie abstrakcji. Intuicyjny argument, że
moralno-prawny próg zostaje przekroczony, gdy nowe pokolenie, urodzone
już na tej ziemi, zgłasza swe roszczenie do niej z racji swego
urodzenia, rozwiązuje tyleż problemów, ile stwarza nowych. Czyż nie
stanowi to bowiem bodźca do uporczywego sprzeciwiania się prawu
międzynarodowemu i opinii publicznej? Taka, ma się rozumieć, była istota
podejścia syjonistycznego: jeśli stworzy się odpowiednie fakty dokonane
i upłynie dostatecznie długi czas, nie będzie już można odwrócić
twardej rzeczywistości.
Wobec powyższego, na pierwszy plan wysuwa się jeszcze jedna
okoliczność. Narody Zjednoczone uhonorowały ruch syjonistyczny legalnym
tytułem do ponad połowy Palestyny około trzydzieści lat po tym, jak
syjonistyczni osadnicy w następstwie Deklaracji Balfoura i wbrew
potężnemu sprzeciwowi rdzennej ludności, wzięli się na serio, „ar po
arze i koźlę po koźlęciu” [w oryginale dunum by dimitm, goat by goat
(„dunum" to jednostka miary używana w Izraelu = 1000 m2); jest to
najprawdopodobniej nawiązanie do wypowiedzi jednego z przywódców
syjonistycznych - przyp. tłum.] za tworzenie faktów dokonanych w
Palestynie. Tymczasem ponad trzydzieści pięć lat upłynęło już, odkąd
żydowscy osadnicy zaczęli tworzyć fakty dokonane także na Zachodnim
Brzegu i w Gazie. Czy te działania tak samo nie zasługują obecnie na
legitymizację? A jeśli nie, to dlaczego? W każdym bądź razie, kiedy w
1937 roku Komisja Peela po raz pierwszy zaproponowała podział Palestyny,
argumentując, iż wykrystalizowała się już odrębna społeczność żydowska,
palestyńscy Arabowie stanowczo odrzucili żydowskie roszczenia jako
gwałt na prawach rdzennej ludności; podobnie uczynili w 1947 roku, kiedy
Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych ratyfikowało rezolucję o
podziale (choć oficjalnie ruch syjonistyczny sprzeciwił się
rekomendacjom Komisji Peela, a zaakceptował rekomendacje ONZ, w gruncie
rzeczy w obu przypadkach zajmował stanowisko dość ambiwalentne). Łatwo
zrozumieć racje Palestyńczyków[26], choć z perspektywy czasu nietrudno też zauważyć, jak nieroztropne było z ich strony odrzucenie decyzji o podziale.
Osadnictwo żydowskie na ziemiach przemocą wydartych Palestyńczykom
doprowadziło do konfliktu praw, który na gruncie abstrakcyjnym mógł
wydawać się nierozstrzygalny, jednak po wojnie czerwcowej 1967 roku,
kiedy problem ten przybrał nową formę, pojawiło się też jego praktyczne
rozwiązanie. Stojąc wobec nieubłaganego faktu istnienia Izraela i nie
mając żadnej realnej alternatywy politycznej, Palestyńczycy przecięli
teoretyczny węzeł gordyjski w połowie lat 70-tych, w praktyce rezygnując
z legalnego tytułu do około 80% swej historycznej ojczyzny. Pomijając
kwestię uchodźców, jedyny naprawdę skomplikowany aspekt konfliktu
izraelsko-palestyńskiego został tym samym przezwyciężony. Rozwiązanie
to pozostaje jednak prowizoryczne i kruche. Jeśli Izrael podjąłby nowe
działania na Terytoriach Okupowanych, podważające układ dwu-państwowy,
konflikt ponownie uległby komplikacji. I to bynajmniej nie na gruncie
„historycznej konieczności”, czy „przypadkowych” „okoliczności”.
Podobnie jak wcześniejszy konflikt miał swe źródło w świadomym
odmówieniu Palestyńczykom podstawowych praw, tak i niemożność
rozwiązania konfliktu w nowej postaci wypływać będzie z tej samej
rozmyślnej niesprawiedliwości – z odebrania Palestyńczykom ich praw w
nawet najbardziej okrojonej postaci.
Benny Morris, mimo swej aprobaty dla etnicznego oczyszczenia Palestyny i wręcz patologicznej nienawiści do Palestyńczyków[27],
potrafił dostrzec doskonale racjonalne i nieskomplikowane motywy,
stojące ze palestyńskim sprzeciwem wobec żydowskiego osadnictwa: „Strach
przed wysiedleniem i wywłaszczeniem z ziemi miał się stać głównym
motorem arabskiej wrogości wobec syjonizmu”[28].
Niezwykłe w wypowiedzi Morrisa jest nie tyle to, co powiedział, ale
raczej to, czego nie powiedział: nie ma w niej żadnych odwołań do
„arabskiego antysemityzmu”, do „arabskiego wstrętu do nowoczesności”,
do kosmicznej „walki”. Nie ma o nich wzmianki, ponieważ nie są one
wcale potrzebne, by zrozumieć, co się stało – najbanalniejsze
wyjaśnienie przypadkiem okazuje się być w zupełności wystarczające. W
rzeczy samej, w jakimkolwiek porównywalnym przypadku mylące frazesy,
tak typowe dla opisów konfliktu izraelsko-palestyńskiego, zostałyby
słusznie wyśmiane. Opierając się najazdowi Europejczyków, rdzenni
Amerykanie [Native American, określenie Indian - przyp. tłum.]
dopuścili się wielu odrażających zbrodni. Jednak, aby zrozumieć,
dlaczego do tego doszło, nie trzeba wdawać się w analizę defektów ich
charakteru czy cywilizacji. Krytykując praktykę rozwodzenia się w
dokumentach rządowych nad „okrucieństwami” rdzennych Amerykanów, Helen
Hunt Jackson, działająca u schyłku XIX wieku pryncypialna obrończyni
Indian, pisała: „Indianie, którzy dopuścili się tych «okropności»,
odpierali po prostu napaść i w starciach stąd wynikłych zabijali ludzi,
którzy kradli im ziemie i uzurpowali sobie do nich prawo. (…) Co
zrobiłaby społeczność białych, postawiona w identycznej sytuacji, jak
ta, w jakiej znajdują się Cherokee?”[29]
Wydaje się, że ta zwyczajna ludzka zdolność empatii wystarczyłaby
także, aby pojąć motywy stojące za „okrucieństwami” palestyńskimi.
Wyobraźcie sobie reakcję, gdyby jakiś historyk postawił hipotezę, że
siłą napędową indiańskiego oporu względem białych był „antychrystianizm”
czy „anty-europejskość”. Jaki sens mają tak egzotyczne wytłumaczenia –
poza tym jednym, że wyjaśnienie najoczywistsze mogłoby być politycznie
niepoprawne? Oczywiście w tamtych czasach żadne głębokie wyjaśnienia
tego rodzaju nie były potrzebne. Autochtoni powstrzymywali koło postępu,
więc musieli zostać wytępieni, i tyle. Dla dobra „ludzkości” i
„cywilizacji”, jak pisał Theodore Roosevelt, było „niezmiernie ważne”,
aby Ameryka Północna została zdobyta przez „wyższy lud”. Choć dla
rdzennej populacji oznaczało to „ból i cierpienie, potworną nędzę i
nieszczęście”, nie mogło być inaczej: „Świat prawdopodobnie w ogóle nie
poszedłby naprzód, gdyby nie wyparcie i podbój dzikich i barbarzyńskich
ludów”. I dalej: „Osadnik i pionier ma w gruncie rzeczy sprawiedliwość
po swojej stronie: ten wielki kontynent nie mógł wszak pozostać li tylko
rezerwatem zwierzyny dla odrażających dzikusów”[30].
Dopiero wiele później, gdy człowieczeństwo tych „odrażających
dzikusów” zostało zatwierdzone – przynajmniej formalnie – pojawiła się
potrzeba bardziej wysublimowanej argumentacji. Stany Zjednoczone mogły
się otwarcie przyznać do „bólu i cierpienia” zadanego autochtonom,
ponieważ los rdzennej populacji był – zarówno w przenośni, jak i
dosłownie – w znacznej mierze martwą kwestią. W przypadku Palestyny
sprawy mają się inaczej, zatem aby uciec od oczywistych wniosków,
posiłkować się trzeba najbardziej wyszukanymi wyjaśnieniami. Ostatnie
wypowiedzi Benny’ego Morrisa wywołały taki szok, ponieważ były
cofnięciem się do XIX wieku. Odpuścił on sobie ideologiczne bicie piany,
właściwe współczesnym apologetom Izraela, i uzasadnił wysiedlenia na
gruncie konfliktu między „barbarzyńcami” a „cywilizacją”. Podobnie jak
wyparcie rdzennych Amerykanów przez „wielką amerykańską demokrację” było
jego zdaniem korzystne dla ludzkości, tak samo korzystne jest wyparcie
Palestyńczyków przez państwo żydowskie. „Są przypadki – pisze on
odważnie – kiedy całościowe ostateczne dobro usprawiedliwia surowe i
okrutne czyny, popełniane w toku historycznego procesu”. Czy nie brzmi
to jak przemowa Roosevelta? Dziś jednak nie wypada już głosić tak
grubiańskich poglądów[31].
Aby nie obrazić tedy współczesnej wrażliwości moralnej, oczywistość
przykryć trzeba grubą warstwą mistyfikacji. Za wszelką cenę ukryć
trzeba elementarną prawdę, iż podobnie jak w przeszłości „siłą napędową
arabskiej wrogości” jest „strach przed wysiedleniem i wywłaszczeniem” –
strach, którego racjonalnych podstaw niepodobna kwestionować, a wręcz
każdego dnia uzasadniają go na nowo izraelskie poczynania.
Aby zaprzeczyć oczywistemu, lobby izraelskie ucieka się do jeszcze
jednego fortelu, rozgrywając karty Holokaustu i „nowego antysemityzmu”. W
swej poprzedniej pracy analizowałem, w jaki sposób nazistowski
holokaust został przekuty w ideologiczną broń, mającą odeprzeć
uzasadnioną krytykę Izraela[32].
W niniejszej książce przyglądam się pewnej odmianie tej taktyki, a
mianowicie „nowemu antysemityzmowi”. W gruncie rzeczy zarzut nowego
antysemityzmu nie jest ani nowy, ani nie dotyczy antysemityzmu.
Kiedykolwiek Izrael znajduje się pod wzmożoną międzynarodową presją, aby
wycofał się z Terytoriów Okupowanych, jego apologeci montują kolejną
drobiazgowo dopracowaną kampanię medialną, alarmującą, że oto świat
zalewa fala antysemityzmu. Jeśli bliżej się temu przyjrzeć, sposób
piętnowania antysemityzmu przez lobby izraelskie ma trzy cechy
charakterystyczne: przesadę i rozmijanie się z prawdą; błędne
klasyfikowanie czegoś, co w gruncie rzeczy jest uzasadnioną krytyką
polityki Izraela; oraz nieusprawiedliwione, choć łatwe do przewidzenia,
uogólnianie krytyki Izraela na Żydów w ogólności.
Śmiem twierdzić, że
jeśli pojawienie się resentymentów antyżydowskich zbiega się w czasie z
brutalnymi represjami Izraela wobec Palestyńczyków (a co do tego
zgadzają się wszystkie opracowania), wówczas rozsądek, o moralności już
nie wspominając, nakazuje położyć kres okupacji. Pełne wycofanie się
Izraela z zajętych ziem wybiłoby także potężną broń z ręki tych
prawdziwych antysemitów (a któż może wątpić w ich istnienie?), którzy
wykorzystują izraelską politykę jako świetny pretekst do demonizowania
Żydów. Im głośniej Żydzi sprzeciwiać się będą izraelskiej okupacji, tym
mniej będzie tych nie-Żydów, którzy kryminalną politykę Izraela i
bezkrytyczne dla niej poparcie (a wręcz inspirację) ze strony czołowych
organizacji żydowskich mylnie brać będą za wyraz typowych żydowskich
przekonań.
Rozpocząłem to Wprowadzenie od przywołania pełnej przekłamań książki Od niepamiętnych czasów,
jako że głównym powodem, dla którego wokół konfliktu
izraelsko-palestyńskiego panuje tyle kontrowersji, jest potężny zalew
szalbierstw, przybierających maskę poważnej nauki. W życiu
intelektualnym występuje jednak, jakkolwiek niedoskonały, mechanizm
kontroli jakości. W praktyce przyjmuje on z reguły postać sekwencji
sceptycznych pytań. Gdy ktoś cytuje książkę, zawierającą jakieś
kompletne bzdury, z reguły słyszy pytanie „Gdzie wykłada autor?” albo
„Kto wydał książkę?”, albo „Kto ją polecał?”, albo „Jakie otrzymała
recenzje [w czołowym piśmie branżowym]?”. Odpowiedzi na te pytania
stanowią z reguły mniej lub bardziej dokładną miarę wiarygodności
publikacji. Uderzającą cechą konfliktu izraelsko-palestyńskiego jest
fakt, że w jego przypadku wspomniane mechanizmy kontroli jakości
działają słabiutko, bądź wręcz wcale[33].
Autor książki może wykładać na jednym z najlepszych uniwersytetów,
książka może być wydana przez cieszące się prestiżem wydawnictwo, może
ona uzyskać mnóstwo wzmianek w prasie, jak również recenzji w
znaczących mediach głównego nurtu, a mimo to być wierutną bzdurą.
Najświeższą pozycją w tym kłamliwym gatunku i przedmiotem drugiej
części niniejszej książki jest bestseller profesora prawa z Uniwersytetu
Harvarda, Alana Dershowitza, Głos za Izraelem[34].
Można uczciwie stwierdzić, że Głos za Izraelem bije na głowę książkę Od niepamiętnych czasów
pod względem ilości przekłamań i należy do najbardziej spektakularnych
przykładów akademickiej nierzetelności wśród publikacji na temat
konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Zresztą Dershowitz pełnymi garściami
czerpie z przekłamań zawartych w dziele Peters. Z tą różnicą, że Peters
fałszowała rzeczywiste źródła, natomiast Dershowitz idzie krok dalej,
cytując źródła zupełnie absurdalne, bądź po prostu wysysając wszystko z
palca. W dalszej części niniejszej książki zestawiam tezy Dershowitza z
ustaleniami wszystkich poważniejszych organizacji praw człowieka w
sprawie przestrzegania tychże praw przez Izrael na Terytoriach
Okupowanych. Pokazuję, że w rozdziałach Głosu za Izraelem
poświęconych prawom człowieka – a by być szczerym, także we wszystkich
innych – trudno znaleźć choćby jedno stwierdzenie, które nie opierałoby
się na przeinaczeniu uznanego źródła, odwołaniu do źródła
niedorzecznego, bądź po prostu nie byłoby wzięte z sufitu. Oczywiście
problem nie polega na tym, że Dershowitz jest szarlatanem. Tu chodzi o
systematyczną zinstytucjonalizowaną stronniczość, która pozwala książkom
w rodzaju Głosu za Izraelem zyskiwać status krajowych
bestsellerów. Gdyby nie harvardzki rodowód Dershowitza, pochwały słane
pod adresem jego książki przez Mario Cuomo, Henry’ego Louisa Gatesa
juniora, Eliego Wiesela i Floyda Abramsa[35], przychylne wzmianki w takich mediach, jak New York Times i Boston Globe[36] itd., Głos za Izraelem cieszyłby się popularnością na miarę ostatniej publikacji Towarzystwa Płaskiej Ziemi.
Celem niniejszej książki jest zerwanie zasłony rzekomych
kontrowersji, zaciemniających istotę konfliktu
izraelsko-palestyńskiego. Jestem przekonany, że ktokolwiek zapozna się z
bezstronnie przedstawionymi faktami, uzna niesprawiedliwość, jaką
wyrządzono Palestyńczykom. Mam nadzieję, że książka ta da czytelnikom
impuls do działania w oparciu o prawdę, byśmy w końcu mogli razem
osiągnąć sprawiedliwy i trwały pokój w Izraelu i Palestynie.
Norman G. Finkelstein, „Wielka hucpa – o pozorowaniu antysemityzmu i fałszowaniu historii”
(Beyond Chutzpah – On the Misuse of Anti-Semitism and the Abuse of History)
[1] Nowy Jork: Harper and Row, 1984.
[2] Więcej nt. kontekstu sprawy Peters, zob. zwłaszcza Edward Said, Conspiracy of Praise, w: Edward Said i Christopher Hitchens (red.), Blaming the Victims: Spurious Scholarship and the Palestinian Question, Nowy Jork 2001; obszerna dokumentacja fałszerstw zawartych w książce Peters, zob. Norman G. Finkelstein, Image and Reality of the Israel-Palestine Conflict, wyd. drugie, Nowy Jork 2003, Rozdz. 2; najnowsze mutacje tego oszustwa, zob. ibid., s. xxxii.
[3]
Pozostaje jeszcze kilka punktów spornych, np. czy przywództwo
syjonistyczne od początku planowało „przeniesienie” Palestyńczyków poza
terytorium Palestyny. Spory wokół wojny czerwcowej 1967 r. i jej
następstw wynikają przede wszystkim z dwóch przyczyn: główne izraelskie
archiwa wciąż pozostają zamknięte oraz, co ważniejsze, polityczne
reperkusje wojny czerwcowej – w szczególności zaś okupacja izraelska –
trwają do tej pory. Jedyna mniej lub bardziej żywa kwestia polityczna
sięgająca początków izraelskiej państwowości to kwestia palestyńskich
uchodźców, co wydaje się tłumaczyć pewne związane z nią, choć niezbyt
silne, kontrowersje.
[4]
Zostawiając na boku apologię syjonizmu, warto odnotować czysty rasizm
Urisa. Arabowie, ich wioski i ich domy co do jednego „śmierdzą”, bądź
pogrążone są we „wszechogarniającym fetorze” i „obrzydliwych wyziewach”.
Arabscy mężczyźni całymi dniami po prostu „wylegują się bezmyślnie” –
ma się rozumieć z wyjątkiem tych chwil, kiedy planują „jakiś szwindel,
jawiący im się zresztą jako zupełnie naturalny sposób postępowania”,
lub kiedy oddają się praktykowaniu „arabskiej etyki (…) – cudacznego
sposobu rozumowania, dopuszczającego każdą zbrodnię poza morderstwem”,
czy wreszcie kiedy „wpadają w histerię w obliczu najmniejszej choćby
prowokacji”. Jeśli idzie o samą Palestynę, zanim Żydzi zdziałali tam
cuda, była to „bezwartościowa pustynia na południu, jeden wielki odłóg
pośrodku i zwykłe bagno na północy”; „kraina gnijących bagien,
zerodowanych wzgórz, kamienistych pól i bezpłodnej gleby, wyjałowionej
przez tysiąc lat arabskiego i tureckiego zaniedbania (…). Arabskie
życie nie rozbrzmiewało pieśnią ani śmiechem, ani radością (…). W tej
atmosferze podstęp, zdrada, mord, oszustwo i zazdrość stały się
sposobem życia. Okrutne realia, w jakich formował się arabski
charakter, wprawiały w zdumienie osoby z zewnątrz. Na porządku dziennym
było okrucieństwo brata względem brata”. Prawdę rzekłszy, oficjalna
propaganda syjonistyczna nie uległa pod tym względem większej zmianie
(Leon Uris, Exodus, Nowy Jork 1958, ss. 181, 213, 216, 227-9, 253, 334,
352-3).
[5]
Walid Khalidi, „Why Did the Palestinians Leave?”, Middle East Forum
(lipiec 1959). Erskine Childers, „The Other Exodus”, Spectator (12 maja
1961).
[6]
Poza pracami ściśle naukowymi, powstało na ten temat także mnóstwo
literatury popularnej. Zainteresowani na początek mogą zapoznać się z
„The New Historiography: Israel and Its Past”, w książce Benny’ego
Morrisa, 1948 and After: Israel and the Palestinians, Oxford 1990, ss. 1-34.
[7] Patrz Rozdz. 6 niniejszej książki.
[8] Pierwszym poważnym ciosem w nieskalany wizerunek Izraela – jego pierwszą porażką na gruncie public relations
– była inwazja na Liban w czerwcu 1982 r. Warto odnotować powód, dla
którego rzeczywiste izraelskie działania wreszcie wyszły wówczas na
światło dzienne. Jakkolwiek przyczyniła się do tego niewątpliwie
pospolita brutalność i liczba izraelskich zbrodni podczas inwazji w 1982
r., to według wytrawnego środkowowschodniego korespondenta Roberta
Fiska, główną przyczyną był najwyraźniej fakt, że w odróżnieniu od
wcześniejszych wojen ani arabskie dyktatury, ani nadzwyczaj subtelna
izraelska machina public relations nie były w stanie w pełni
kontrolować, czy też manipulować, reportażami wojennymi: „Rząd libański
był bowiem zbyt słaby, a jego służby bezpieczeństwa zbyt podzielone, aby
narzucić cenzurę zachodnim dziennikarzom stacjonującym w Bejrucie. (…)
Reporterzy podróżujący z oddziałami izraelskimi mieli radykalnie
ograniczoną swobodę poruszania się, a czasem poddawani byli także
cenzurze, lecz ich koledzy w Bejrucie mogli poruszać się swobodnie i
pisać, co chcą. Po raz pierwszy dziennikarze mogli z bliska obserwować
środkowowschodnią wojnę oczyma strony arabskiej i zobaczyli, że
rzekomo niezwyciężona armia izraelska, ze swym wysokim morale i jasno
postawionymi celami wojskowymi skierowanymi przeciwko «terrorystom»,
nie miała wiele wspólnego z istniejącą legendą. Izraelczycy działali
brutalnie, maltretowali więźniów, tysiącami zabijali cywilów, kłamali
na temat swych działań i przyglądali się, jak ich uzbrojeni
sprzymierzeńcy wyrzynają osoby znajdujące schronienie w obozie dla
uchodźców. W gruncie rzeczy zachowywali się zupełnie jak
«niecywilizowane» armie arabskie, które oczerniali przez minione
trzydzieści lat. Reportaże z Libanu (…) stanowiły dla Izraelczyków nowe,
odbierające spokój doświadczenie. Stracili oni monopol na prawdę”. Oto
jeszcze jedna oznaka, jak tragiczne w skutkach były represje skierowane
przeciwko Arabom. (Robert Fisk, Pity the Nation, Nowy Jork 1990, s. 407, kursywa w oryginale).
[9] Ari Shavit, „Survival of the Fittest”, wywiad z Bennym Morrisem, Haaretz
(9 stycznia 2004). Wnikliwy komentarz na ten temat, zob. Barach
Kimmerling, „Is Ethnic Cleansing of Arabs Getting Legitimacy from a New
Israeli Historian?”, Tikkun (27 stycznia 2004); w kwestii niedawnych oświadczeń Morrisa zob. także Finkelstein, Image and Reality, ss. xxix-xxx.
[10] Zob. np. Salman Abu Sitta, „The Implementation of the Right of Return”, w: Roane Carey (red.), The New Intifada: Resisting Israel’s Apartheid., Nowy Jork 2001, ss. 299-319.
[11]
Rezolucja 44/42 Zgromadzenia Ogólnego ONZ „Kwestia palestyńska”, 6
grudnia 1989; Rezolucja 58/21 Zgromadzenia Ogólnego ONZ, „Pokojowe
rozwiązanie kwestii palestyńskiej”, 22 stycznia 2004. Więcej nt. tych
wypowiedzi ONZ, zob. Finkelstein, Image and Reality, ss. xvii-xviii.
[12]
W niniejszym tekście „nazistowski holokaust” określa rzeczywiste
wydarzenie historyczne, podczas gdy „Holokaust” odnosi się do
ideologicznej instrumentalizacji tego wydarzenia. Zob. Norman G.
Finkelstein, The Holocaust Industry: Reflections on the Exploitation of Jewish Suffering, wyd. drugie, Nowy Jork 2003, s. 3 i Rozdz. 2 (wyd. pol. na podstawie pierwszego wydania amerykańskiego: Przedsiębiorstwo holokaust, Oficyna Wydawnicza Volumen, Warszawa 2001 [przyp. tłum.]).
[13]
Meron Benvenisti, „Two generations growing up in Jerusalem”, New York
Times Magazine (16 października 1988); podobne sformułowania można
znaleźć w jego Intimate Enemies: Jews and Arabs in a Shared Land, Berkeley 1995, ss. 9, 19.
[14] Porównanie z euro-amerykańskim podbojem Ameryki Północnej, zob. Norman G. Finkelstein, The Rise and Fall of Palestine: A Personal Account of the Intifada Years, Minneapolis 1996, ss. 104-21; porównanie z apartheidem, zob. Finkelstein, Image and Reality, s. xxvii oraz Rozdz. 7.
[15] Raport Królewskiej Komisji ds. Palestyny, Londyn: HMSO 1937, ss. 76, 94, 110, 131, 136, 363; podkreślenia dodane.
[16]
Yosef Górny, Zionism and the Arabs, 1882-1948: A Study of Ideology,
Oxford 1987, s. 197. Analiza tych syjonistycznych uzasadnień, zob.
Finkelstein, Image and Reality, ss. 101-2.
[17] Tło i dyskusja, zob. Finkelstein, Image and Reality, ss. 89-98.
[18]
Isaiah Friedman, The Question of Palestine: British-Jewish-Arab
Relations, 1914- 1918, Londyn 1992, ss. 13-4 (Samuel), 325-26 (Balfour);
por. s. 331. Clive Ponting, Churchill, Londyn 1994, s. 254. Większość
pozasyjonistycznych wersji usprawiedliwienia łączyła w sobie tezę
„pustej ziemi” z tezą o charakterze rasistowskim: w rękach arabskich
Palestyna pozostawała rzadko zaludniona i jałowa, podczas gdy Żydzi,
nosiciele cywilizacji i postępu, mieli zrobić (lub po fakcie: zrobili) z
niej produktywny użytek, w ten sposób nabywając do niej prawo.
[19] Isaac Deutscher, The Non-Jewish Jew and Other Essays, Nowy Jork 1968, ss. 136-7; podobne sformułowania, zob. ss. 116, 122.
[20] Ibid., s. 112.
[21] Ibid., s. 137.
[22] Ibid., ss. 137-8.
[23] Ibid., s. 118.
[24]
W gruncie rzeczy refleksje Deutschera nt. syjonizmu, choć cechuje je
niebywała spostrzegawczość – niemal każda strona pełna jest świeżych
spojrzeń i niespotykanie trafnych prognoz – skażone są (przynajmniej do
momentu jego ciętej krytyki Izraela po wojnie czerwcowej 1967 r.)
typowo syjonistyczną, rasistowską apologetyką: kibuce były „żydowskimi
oazami rozrzuconymi pośród dawnej arabskiej pustyni” (s. 99); przed
osadnictwem żydowskim „na palestyńskiej pustyni nie istniało żadne
zorganizowane społeczeństwo” (s. 100); syjonistyczne roszczenie, iż
„Palestyna jest i na zawsze pozostanie żydowska” można postawić na równi
z arabskim przekonaniem, iż „Żydzi to (…) najeźdźcy i agresorzy” (s.
116); itd.
[25] Benny Morris, Israel’s Border Wars, 1949-1956, Oxford 1993, s. 380 (Dajan).
Zob. Finkelstein, Image and Reality, ss. 98-110, dyskusja (Ben-Gurion na s. 106).
[26]
Przekonujące uzasadnienie powodów, stojących za odrzuceniem przez
Palestyńczyków rozwiązania opartego na podziale kraju, zob. Walid
Khalidi, „Revisiting the UNGA Partition Resolution”, Journal of
Palestine Studies, jesień 1997, ss. 5-21.
[27]
Określił on Palestyńczyków mianem „chorych, psychotycznych seryjnych
zabójców”, których Izrael musi „uwięzić” bądź „rozstrzelać”, tudzież
„barbarzyńców”, wokół których „trzeba zbudować coś na kształt klatki”.
Zob. wywiad w Haaretz oraz cytowane wyżej strony z Image and Reality, poświęcone niedawnym wypowiedziom Morrisa.
[28] Benny Morris, Righteous Victims: A History of the Zionist-Arab Conflict, 1881- 1999, Nowy Jork 1999, s. 37.
[29] Helen Hunt Jackson, A Century of Dishonor, Nowy Jork 1981, s. 265.
[30]
Te i podobne sformułowania, zob. Theodore Roosevelt, The Winning of the
West, Nowy Jork 1889, 1: 118-9, 121; 4: 7, 54-6, 65,200-1.
[31]
Tego rodzaju wypowiedzi Roosevelta są wręcz wymazywane z pamięci – na
próżno byłoby szukać w wydawanych obecnie biografiach jakiejkolwiek
wzmianki o jego cytowanych wyżej deklaracjach, czy też o dziesiątkach im
podobnych, którymi najeżone były jego opublikowane pisma i listy.
[32] Finkelstein, Holocaust lndustry.
[33]
Dodajmy, że zastrzeżenie to odnosi się także do sfery „studiów nad
Holokaustem”. Krytyka tego stanu rzeczy przez Raula Hilberga, nestora
naukowców zajmujących się nazistowskim holokaustem, po kolejnej
żerującej na holokauście mistyfikacji, zob. Finkelstein, Holocaust
Industry, s. 60.
[34] Wszystkie komentarze w tej książce odnoszą się do pierwszego wydania The Case for Israel
w twardej oprawie, opublikowanego w sierpniu 2003 r. przez oficynę John
Wiley and Sons, Inc. Niemal natychmiast po ukazaniu się Głosu za Izraelem, przedstawiając liczne dowody, publicznie oskarżyłem autora o oszustwo (zob. www.normanfinkelstein.com
w dziale „The Dershowitz Hoax”). W pierwszej edycji miękkookładkowej,
opublikowanej w sierpniu 2004 r., Dershowitz wprowadził pewne zmiany,
mające zatrzeć ślady oszustwa.
[35] Zob. ich pochwalne komentarze nt. książki w witrynie www.amazon.com.
[36]
W New York Times Sunday Book Review Ethan Bronner pochwalił Dershowitza
za jego „inteligentną polemikę”, umiejętne „konstruowanie argumentów”
oraz „szczególnie skuteczne wykazywanie hipokryzji wielu krytyków
Izraela” („The New Historians”, 9 października 2003). Bronner zasiada w
radzie redakcyjnej Timesa, gdzie jest „ekspertem” od konfliktu
izraelsko-palestyńskiego. Jonatan Dorfman z Boston Globe wpadł niemal w
ekstazę, opisując jak Dershowitz „ściga wrogów Izraela (…) z mocą i
precyzją właściwą rozprawie sądowej” oraz wychwalając autora za
„przedstawienie na nowo pewnych oczywistych prawd na temat Izraela –
prawd, które przyjaciele Izraela muszą przekazać dalej, z którymi jego
wrogowie muszą się zmierzyć (…), zaś kawiarniani politycy dobrze
poznać, zanim zaczną wygłaszać na temat Izraela opinie proste, łatwe – i
błędne” („Dershowitz makes the «Case»”, 26 listopada 2003). Obydwie te
recenzje ukazały się na długo po szerokim rozpowszechnieniu dowodów
wskazujących, że książka Dershowitza to stek bzdur.
Za: http://palestyna.wordpress.com
"Po co Pan Bóg stworzył żydów polskich, jak nie po to, abyśmy z nich mieli służbę szpiegowską?",,Bezmyślność charakteru polskiego pod względem dóbr doczesnych czyniła zawsze z Polski eldorado dla Żydów.” - Otto von Bismarck
Strony Filmy
- Strona główna
- Żydowscy kaci Polaków
- Niszcz Syjonizm - Archiwum
- Pogromy i masowe mordy Żydów na Polakach
- Film
- Książka
- Kontakt
- Sprawa śp. dra Dariusza Ratajczaka
- Żydzi na usługach ІІІ Rzeszy
- Na każdy temat
- Stanisław Tworkowski:Polska Bez Żydów
- Stefan Korboński:Polacy, Żydzi I Holocaust
- Roman Kafel:O żydowskich zbrodniarzach wojennych
- Roman Dmowski : Kwestia Żydowska
- Israel Shamir : Bankierzy i złodzieje!
- Ks. prof. Józef Kruszyński : Dlaczego występuję przeciwko Żydom
- Stanislaw Witkowski : Żydzi, przestańcie kłamać ! ! !
- J.Mazur : Jak Warszawa broniła się przed żydami
- "ŻYDZI IDĄ !"
- Strzeż się żydów i bolszewików!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz