Propozycje programowe dla nacjonalistów
Pour une critique
positive
Ogłoszenie niedawno powstania nowej formacji (partii? ruchu
społecznego?) pod nazwą Ruch Narodowy nie jest z pewnością
pierwszoplanowym wydarzeniem politycznym, tym niemniej tworzy pewien
nowy polityczny fakt. Nawet gdyby nowa inicjatywa miała okazać się
politycznym niewypałem, warto na chwilę nad nią się pochylić, to
bowiem da nam pretekst do wskazania przynajmniej kilku kierunków
działania, ku jakim współczesny polski nacjonalizm powinien się
naszym zdaniem zwrócić.
Komentując określony nurt polityczny na przykładzie konkretnej
organizacji – na dodatek jeszcze dość mgławicowej – łatwo
jest dać się ponieść pokusie jałowego krytykanctwa. Chciałbym
tu pułapki tej uniknąć, dlatego zamiast opisu tego, jak jest,
skupię się na tym, jak być moim zdaniem powinno. Posłużę się
więc metodą zastosowaną przez ideologia francuskiego narodowego
rewolucjonizmu Dominika Vennera (ur. 1935 r.), który w swoim
opublikowanym w 1962 r. słynnym eseju, którego tytułem posłużyłem
się dla oznaczenia tego akapitu, zastosował właśnie metodę
„krytyki pozytywnej”, tak więc inaczej ujmując, „krytyki
konstruktywnej”. Nie zgłaszam oczywiście pretensji do podobnej
francuskiemu myślicielowi przenikliwości, ani do napisania tekstu o
takim znaczeniu jak jego. Choćby z tego powodu, że skupić się
chciałem nie tyle na całokształcie swojego wyobrażenia polskiego
nacjonalizmu, co na jednym wybranym jego aspekcie – mianowicie
populistycznej ideologii, którą ruch nacjonalistyczny mógłby się
posługiwać.
O przydatności populizmu
Powtarzany często przez komentatorów zarzut jakoby nowo założony
Ruch Narodowy „nie miał programu” a wyżywał się w mało
subtelnych i oderwanych przy tym zupełnie od rzeczywistości
pokrzykiwaniach („Polski Lwów, Polskie Wilno – odzyskane być
powinno!”), uważam za niesłuszny. Krytycy mają pretensję, że
ideologia Ruchu Narodowego nie posiada spójności właściwej
doktrynom, szczegółowości cechującej programy i intelektualnej
głębi charakteryzującej filozofię polityczną. Warto jednak
pamiętać, czym jest ideologia polityczna. A jest tą formą myśli
politycznej, która dla dostosowania jej do możliwości
percepcyjnych mas, została skrajnie sprymitywizowana i
zwulgaryzowana, do poziomu często właśnie tylko wiecowych
pokrzykiwań i powtarzanych w telewizyjnym studio w różnych
deklinacjach komunałów. Dzięki takim swoim cechom, ideologia może
spełniać między innymi funkcję mobilizującą, w kontekście
której pozostałe formy myśli politycznej są zupełnie
nieprzydatne. Zamiast więc potępiać Ruch Narodowy za populizm,
warto odwołując się do jego przykładu postawić pytanie o
zagadnienia, którymi traktowany już bardziej ogólnie
nacjonalistyczny populizm w pożądanej przez nas postaci mógłby
się karmić, a także które środowiska powinno się na jego
gruncie wskazywać jako właściwe do wykluczenia ze wspólnoty
politycznej.
Niedobrane małżeństwo
Na przykładzie tegorocznego „marszu niepodległości”,
stwierdzić przede wszystkim wypada, że romans nacjonalizmu z
liberalną lub konserwatywno-liberalną prawicą okazał się nie
tylko ideowym mezaliansem, ale też politycznym nieporozumieniem.
Chociaż więc sam pomysł obchodzenia najważniejszego dla zbiorowej
tożsamości narodu święta państwowego w postaci organizowanego w
aurze niby-to rewolucji ludowego pochodu oceniam jako szkodliwy (a
czemu dałem wyraz w tekście Refleksje wokół święta
niepodległości), to jednak nie mogę nie przyznać, że
wykluczenie z udziału w nim w tym roku pewnego libertariańskiego
clowna kompromitującego i politycznie zatapiającego każdą
inicjatywę której się dotknie, piszę organizatorom na plus.
Szkoda jedynie że nie sięgnęli po tą samą metodę w odniesieniu
do innego libertarianina, tyle że tym razem oportunisty i
karierowicza, który najpierw zobaczywszy wokół siebie trochę gazu
łzawiącego „narobił w portki” ze strachu i pobiegł do policji
„rozwiązywać zgromadzenie”którego nie był koordynatorem, a
później w wywiadzie dla demoliberalnej gazety „odcinał się”
jako „wolnościowiec” od „korporatywistów”(sic!).
Czy małżeństwo jest dobrane, poznaje się po tym, jak bardzo
małżonkowie są wobec siebie lojalni w sytuacjach kryzysowych.
Tegoroczne wydarzenia ukazały, że pomiędzy nacjonalistami a
liberałami i libertarianami o zaufaniu ani lojalności nie może być
mowy. Należałoby zatem ten toksyczny związek jak najszybciej
zerwać.
Przeciwko neokonserwatyzmowi i syjonizmowi
Formułą, na gruncie której możliwe okazało się zbliżenie
nacjonalistów (albo przynajmniej tych, którzy za nacjonalistów się
uważają...) z liberalną prawicą był neokonserwatyzm. Poprzedzony
przygotowującym dlań grunt jeszcze w latach 80-tych i 90-tych,
importowanym z UK i z USA „konserwatywnym liberalizmem”, od
początku lat 2000-nych skorodował i obrócił w amerykańską
agenturę wpływu znaczną część zarówno środowisk
nacjonalistycznych, jak też katolickich i konserwatywnych. Wystarczy
wspomnieć na ekspansję w ostatnich latach proamerykańskiego i
demoliberalnego TFP kosztem polskiego ruchu monarchistycznego i
integralnie konserwatywnego. Wrzód neokonserwatyzmu, jako ideologia
lansowana w swojej oryginalnej postaci przez środowiska
amerykańskich Żydów, oznacza też skażenie polskiego nacjonalizmu
i polskiej prawicy syjonizmem. Powstrzymamy się tutaj od bardziej
szczegółowych opisów syjonistycznej penetracji w tych kręgach,
dość jednak zauważyć, że niekiedy bardzo ścisłe zazębianie
się środowisk żydowskich i żydofilskich, szczególnie ze
środowiskami nacjonalistycznymi i katolickimi, stało się w
ostatnich kilku latach smutnym faktem. Na gruncie wspólnej obydwu
tym kategoriom matrycy neokonserwatywnej nie szokują już u tych
drugich hasła takie jak „judeochrześcijaństwo”, czy postulaty
bezkrytycznego poparcia dla Izraela i nienawiści do tych, którzy
przez USA, Izrael i środowiska syjonistyczne naznaczeni zostali jako
wrogowie.
Nie wchodząc w bardziej szczegółowe rozważania geopolityczne i
ideologiczne, należy zatem powiedzieć: głównym przeciwnikiem
nacjonalistów stać się powinien neokonserwatyzm i to przeciw
neokonserwatyzmowi powinien zostać zwrócony nacjonalistyczny
populizm. Jeśli nacjonaliści chcą dziś pokonać PiS i odebrać mu
elektorat, to zamiast ścigać się z nim w rusożerstwie i w
smoleńskiej paranoi, powinni uderzyć w najbardziej wrażliwy punkt
tej partii – w jej wasalny stosunek wobec Izraela i USA. Jeśli
nacjonaliści chcą zasługiwać na swe miano i być godnymi swoich
historycznych antenatów, powinni przestać słuchać syreniego
śpiewu różnych Ziemkiewiczów, każących im wstydzić się
nieliberalnych formuł działalności przedwojennego ruchu
narodowego. Jeśli nacjonaliści chcą wzorować się na węgierskim
Jobbiku, to niech przyjrzą się bliżej stanowisku tej partii wobec
problematu neokonserwatywno-syjonistycznego. Jeśli nacjonaliści
chcą uwolnić się wreszcie od odium antykomunistycznych paranoików,
za największego wroga uznających stojącego nad grobem emeryta z
dawnej MO, to niech wyraźnie przeciwstawią się takiej
interpretacji historii Polski Ludowej, która za jeden z
najważniejszych epizodów, będących podstawą wartościowania tego
okresu, uznaje „wydarzenia marcowe”1968 roku, oraz stanowczo
odetną się od celebrowania ówczesnej „studenckiej opozycji
demokratycznej”.
Jedynie garść chaotycznie tu przywołanych działań i haseł
współczesnego nacjonalistycznego populizmu mogłaby zawierać w
sobie: bojkot neokonserwatywnej i syjonistycznej prasy (jak np.:
„Gazeta Wyborcza”, czy „Gazeta Polska”); bojkot najnowszego
antypolskiego filmowego paszkwilu Pasikowskiego („Tylko świnie
siedzą w kinie!”); bojkot neokonserwatywnych i syjonistycznych
portali jak fronda.pl oraz neokonserwatywnych i syjonistycznych
partii politycznych jak PiS („Wildsteiny i Michniki – won do
Ameryki!”); obrona palestyńskich chrześcijan – szczególnie gdy
dziś mordowani są przez izraelskiego agresora za pieniądze
jankeskich sponsorów Tel Awiwu („Gaza-Warszawa – wspólna
sprawa!”); organizowanie wsparcia dla będącego gwarantem pokoju i
bezpieczeństwa chrześcijan w Syrii rządu Baszara Al-Assada,
którego obalenia domagają się polscy i nie tylko polscy
neokonserwatyści i syjoniści; organizowanie propalestyńskich i
antysyjonistycznych demonstracji pod ambasadą Izraela („Studenci
do nauki, syjoniści do USA!”); domaganie się wyjaśnienia
morderstwa na Bohdanie Piaseckim, na temat której to zbrodni
neokonserwatywna centroprawica woli udawać, że się nie wydarzyła.
Dojrzały ruch nacjonalistyczny nie może prowadzić jednak wyłącznie
działalności ulicznej i odwoływać do ogólnikowych haseł.
Potrzebne są też konkretne postulaty programowe. Obok tych
odnoszących się do sfery zorganizowania i praktycznego kierowania
wspólnotą polityczną, warto w tym miejscu wymienić kilka, które
również dotykają egzystencjalnych niekiedy dla narodu kwestii, ale
są celowo przemilczane lub pomijane przez dzisiejszą
neokonserwatywną centroprawicę. Nacjonaliści powinni zatem
stanowczo wystąpić przeciwko postulatom oddania polskiego majątku
narodowego – niekiedy historycznych kamienic o wartości zabytkowej
wraz z wyrzucanymi z nich przy tej okazji mieszkańcami – żydowskim
fundacjom z USA zgłaszającym roszczenia do spadkobrania po zmarłych
w czasie II wojny światowej dawnych właścicielach tego majątku
(„Nasze ulice i nasze kamienice!”). Nacjonaliści powinni też
dążyć do zniesienia paragrafu o tzw. „kłamstwie oświęcimskim”
(„Tylko prawda jest ciekawa!”) i rewizji polityki historycznej
państwa polskiego, pod kątem zmarginalizowania w niej wątków,
jako najważniejszy epizod polskiej historii prezentujących
„Holocaust”.
Na płaszczyźnie międzynarodowej można by przykładowo wspierać
na forum ONZ stanowisko państw przeciwnych USA i ich demoliberalnemu
imperializmowi, przeciwstawiać się uznaniu i przeciwdziałać
międzynarodowemu poparciu dla szowinistycznych poczynań Izraela
wobec Palestyńczyków, dążyć do przywrócenia rezolucji ONZ z
1975 r. uznającej syjonizm za ideologię zbrodniczą, sprzeciwiać
się rozmieszczeniu w Polsce wojsk amerykańskich i strategicznemu
uzależnieniu polskiej armii od Stanów Zjednoczonych i pochodzących
z tego państwa dostaw sprzętu wojskowego itd.
To oczywiście dość subiektywnie dobrane postulaty. Wskazałem
właśnie takie, bo w najbardziej jaskrawy sposób odróżniałyby
one środowiska nacjonalistycznego „radykalnego centrum”, od
środowisk neokonserwatywnej centroprawicy. W przeciwieństwie do
nierozpalających aż takich emocji sporów ekonomicznych lub
prawnych, kwestie tu wymienione – rozstrzygnięcia w obszarze
których muszą mieć naturę czysto polityczną – nadają się
doskonale do zagospodarowania przez nacjonalistyczny populizm.
Nie wylać dziecka z kąpielą
Posługując się populizmem i ideologią, nietrudno jest dać się
porwać rozbudzanym przez nie emocjom i stracić kontrole nad tym, co
się mówi. Wydanie wojny neokonserwatyzmowi i syjonizmowi nie
powinno bowiem wyrodzić się w antysemityzm, to jest wydanie wojny
Żydom jako narodowi. I nie chodzi tu o jakieś filisterskie
przestrzeganie przed „drażnieniem USA i wpływowych środowisk
żydowskich”, bo oczywiście mam świadomość, że najbardziej
aktywna część Żydów owładnięta jest dziś wskazanymi wyżej
jako wrogie ideologiami, zatem zwrócenie się przeciw zwolennikom
tych ideologii, będzie równoznaczne ze zwróceniem się przeciwko
większości aktywnych środowisk żydowskich. Chodzi o to, że żaden
naród nie jest światopoglądowym ani politycznym monolitem i
również wśród Żydów spotkać się można z przeciwnikami
syjonizmu i neokonserwatyzmu. Sprzeciw ten powinno się wśród Żydów
podsycać i zachęcać do niego, przyjmując bez uprzedzeń do
własnego grona tych wszystkich Żydów, którzy zdecydowaliby
włączyć się do antyliberalnego, antyamerykańskiego i
antyneokonserwatywnego zwrotu na polskiej prawicy. Czynnik narodowy
odgrywa oczywiście niebagatelną rolę w określaniu charakteru
konfliktów politycznych, ale natura tych konfliktów wciąż mimo
tego pozostaje przede wszystkim polityczna. Ostateczną instancją
przy osądzie powinna zatem być polityka, nie zaś przynależność
narodowa. Ruch nacjonalistyczny występować powinien przeciwko
neokonserwatyzmowi i syjonizmowi, gdyż te przez swój globalizm lub
narodowy szowinizm grożą unicestwieniem tradycyjnych tożsamości
narodowych. Nacjonalizm który jest doktryną przywiązania do tej
kategorii tożsamości, obok pielęgnowania tożsamości wspólnoty
własnej, powinien życzliwie patrzeć na wszystkie te ruchy, które
w sposób nieszowinistyczny bronią tożsamości innych wspólnot.
Również tożsamości wspólnot żydowskich. Nie może być więc ze
strony nacjonalistów przyzwolenia na niszczenie tradycyjnych
tożsamości i dziedzictwa także żydowskiego – czy będą to
robić odnoszący się do niego wrogo syjoniści, czy antysemici.
Z tego punktu widzenia nacjonalistom potrzebna jest też historyczna
reinterpretacja antysemityzmu przedwojennego ruchu narodowego. Przede
wszystkim zdanie sobie sprawy, że antysemityzm ten pojawił się w
kontekście załamania się struktury społeczeństwa agrarnego i
związanej z tym marginalizacji tradycyjnych elit i chłopstwa, oraz
równoczesnej emancypacji mieszczaństwa pod hasłami politycznego i
ekonomicznego liberalizmu lub socjalizmu, w tym również emancypacji
mieszczaństwa żydowskiego, stanowiącego zresztą w Polsce znaczną
część mieszczaństwa w ogóle. Antysemityzm był więc do pewnego
stopnia konserwatywnym w istocie odruchem samoobronnym zagrożonego w
swym istnieniu społeczeństwa agrarnego i właśnie dlatego
najsilniej wystąpił na przełomie XIX i XX wieku w krajach
rolniczych, w tym także w Polsce. Po drugie, przedwojenny
antysemityzm rozwijał się w sytuacji pojawienia się na ziemiach
polskich od lat 1860-tych dużej liczby niezasymilowanych imigrantów
żydowskich z innych krajów Cesarstwa Rosyjskiego. W latach 20-tych
XX wieku, tak więc po upływie niespełna sześćdziesięciu lat,
sytuacja wobec której stanął polski ruch narodowy przypominała
tą, wobec której stoją dziś nacjonaliści zachodnioeuropejscy
zmuszeni do odpowiedzi na wyzwanie stworzone przez przybyłych od lat
60-tych XX wieku do tych krajów i do dziś niezasymilowanych mas
imigrantów z Maghrebu lub innych dawnych kolonii. Zgłaszane wtedy
przez polskich narodowców i dziś przez nacjonalistów w Europie
Zachodniej postulaty usunięcia działających odśrodkowo na
wspólnotę imigrantów, są więc całkowicie zrozumiałe.
Można zatem antysemityzm przedwojenny zrozumieć, ale nie w pełni
da się go przecież usprawiedliwić, podobnie jak nie ma sensu dziś
– wobec gruntownie odmiennej struktury demograficznej – do niego
wracać. W Polsce międzywojennej mieszkali też Żydzi obecni na
naszych ziemiach od wieluset lat, dla których była ona ojczyzną w
nie mniejszym stopniu niż dla Polaków. Zwrócenie antysemityzmu
przeciwko tej właśnie kategorii ludności było zatem zupełnie
nieuzasadnione. Należało jej bowiem zapewnić warunki życia i
rozwoju w zgodzie z ich własnymi tradycjami i kulturą, zaś chętnym
możliwość kulturowej i narodowej asymilacji we wspólnocie
polskiej, lub ewentualnie emigracji. Imigrantów XIX-wiecznych,
podobnie jak współczesnych imigrantów maghrebskich w Europie
Zachodniej, należało jednak postawić przed ewentualnością pełnej
asymilacji lub emigracji (ze wskazaniem na emigrację). Błędem
przedwojennego ruchu narodowego było, że do emigracji chciał
zmusić wszystkich Żydów, oraz że posługiwał się dla
osiągnięcia tego celu niekiedy metodami niemoralnymi (np. pogromy,
niszczenie mienia, pobicia i przemoc). Nacjonalizm polski nie
powinien zatem wstydzić się swojego przedwojennego antysemityzmu,
choć również powinien być świadom jego błędów. Choćby po to,
by nie pozostać psychicznie bezbronnym w wypadku napływu do Polski
większej imigracji pozaeuropejskiej, z drugiej zaś strony, by
ewentualnie się jej przeciwstawiając, niejako „z rozpędu” nie
posunąć się na przykład od tak haniebnych postępków jak choćby
niszczenie świątyń, cmentarzy lub zabytków kultury
autochtonicznych lub od wieków osiadłych w Polsce grup etnicznie i
kulturowo niepolskich.
Nacjonalizm, czy neokonserwatyzm?
Przed Ruchem Narodowym stoi zatem dylemat fundamentalnej rangi,
dotyczący bowiem jego ideowej tożsamości. Może starać się
przystosować do obecnie przeważających wśród prawicowo
zorientowanych mas i wśród intelektualistów mód ideologicznych,
starając się przelicytować PiS w neokonserwatyzmie (rusożerstwo,
proamerykanizm, smoleńska spiskologia, postulaty zawłaszczenia
państwa przez partię, zabieganie o względy środowisk
syjonistycznych). Może też przyjąć tożsamość nacjonalistyczną,
starając się pokonać PiS poprzez stworzenie ideowej alternatywy
dla neokonserwatyzmu i pozyskanie dla niej poparcia. Tylko w takich
warunkach zasłuży na nazwę „ruchu”, tak więc podmiotu
wychowującego i formującego w określony sposób społeczeństwo.
Nie zamierzam dociekać tu, jak ostatecznie pozycjonował się będzie
Ruch Narodowy. Nawet jeśli jednak będzie formacją neokonserwatywną
i przychylną syjonizmowi, nie zaś nacjonalistyczną, nie wpłynie
to przecież na słuszność samych postulatów nacjonalizmu, które
wówczas będzie musiał podjąć ktoś inny.
Ronald Lasecki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz