Za: http://www.naszawitryna.pl
Prawie trzy lata trwało śledztwo w sprawie wydarzeń, które umownie
nazywane są "sprawą Jedwabnego". Przypomnijmy, co wiemy o tym
wydarzeniu: 10 lipca 1941 roku doszło w godzinach popołudniowych do
spalenia w miejscowej stodole części żydowskich mieszkańców tej
miejscowości. Co do tego faktu panuje pełna zgodność i nikt go nie
kwestionuje. Ale dalej nie wiemy tego, co najbardziej istotne: jak do
tego doszło, albowiem rola Niemców nie została do końca wyjaśniona.
Wiemy, że byli na miejscu zbrodni - kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu? W
Jedwabnem mieścił się posterunek niemieckiej żandarmerii, którzy stale
byli w miasteczku. Rano miała przyjechać tam grupa gestapowców. Liczne
relacje mówią natomiast, że tego dnia zajechały niemieckie ciężarówki i
że Niemców było kilkudziesięciu czy nawet stu kilkudziesięciu. Tak było
bowiem w sąsiednich miejscowościach.
Nie wiemy do dziś, ile było ofiar. Jan Tomasz Gross, autor wielce
nieprofesjonalnej opowieści o Jedwabnem ("Sąsiedzi. Historia zagłady
żydowskiego miasteczka") uważa, że było to 1600 osób. Podobne były
również "ustalenia" PRL-owskiego śledztwa i procesu z 1949 roku. Taka
liczba pojawia się w licznych zeznaniach i relacjach, figurowała ona
także do niedawna na obelisku wzniesionym na miejscu stodoły przez
miejscowy ZBoWiD (dokładnie 1640). Światowe media, a także niektórzy
"świadkowie" ze strony żydowskiej podnosili liczbę ofiar do 2 tysięcy
lub nawet więcej. Utrwaliła się jednak - i to chyba na długo - magiczna
liczba 1600 osób [od red. NW: inny "świadek" Grossa - Menachem
Finkelsztajn określił liczbę ofiar zgoła na 3300]. I choć ustalenia
dotychczasowego śledztwa oraz odnalezione dokumenty o liczbie żydowskiej
ludności Jedwabnego (jeszcze przed wkroczeniem Niemców na te tereny, co
miało miejsce po 22 czerwca) pozwoliły wielokrotnie zmniejszyć tę
liczbę, nie ma to żadnego wpływu na propagandę towarzyszącą tej sprawie
od samego początku.
IPN przyjął w końcowych ustaleniach, że w stodole spalono "co najmniej
300 osób" oraz "co najmniej 40 innych zabito wcześniej w nieustalony
sposób". [od red. NW: patrz Zdjęcia z 'ekshumacji', czyli manipulacji IPN-u ciąg dalszy]
Niejasności i sprzeczności
Nie wiemy ostatecznie, w jaki sposób zginęli miejscowi Żydzi. Fakt
spalenia części z nich nie ulega wątpliwości. Ale były dwie grupy, które
ginęły w tym samym miejscu, choć w różnym czasie. Rozbieżności co do
okoliczności śmierci pierwszej, kilkudziesięcioosobowej grupy (z
miejscowym rabinem na czele) są ogromne. Znaleźli się bowiem
"świadkowie", którzy widzieli (oczywiście "naocznie"), że to miejscowi
Polacy mordowali ich długimi, rzeźnickimi nożami i wskazywali dokładnie
miejsce ich pochówku. Pojawił się także wątek związany z odnalezieniem
na miejscu kaźni łusek karabinowych i nabojów, co mogło wskazywać, że
przynajmniej część ofiar zginęła w wyniku egzekucji.
Opinia publiczna, a także historycy i publicyści podzielili się na dwie
grupy: jedna z nich, znacznie głośniejsza i mająca nieograniczony dostęp
do mediów, uważa, że wina "strony polskiej" jest bezsporna, a wszelkie
głosy sprzeciwu są szkodliwe i trącą antysemityzmem. To zaś, jak
wiadomo, najgroźniejszy ze współczesnych zarzutów. Grupa druga, z
ograniczonymi możliwościami wypowiedzi, sądzi, że konieczne jest pełne
wyjaśnienie sprawy, że więcej jest niejasności i sprzeczności, a to, co
jakoby "wiadomo", wcale wiadome nie jest.
Po prawie trzech latach sporów i pseudodyskusji - w której na ogół
wypowiadały się osoby nie mające żadnego pojęcia o tej sprawie, które
nie przeczytały żadnego dokumentu z nią związanego i które wielokrotnie
dały dowody, że samodzielne, krytyczne myślenie jest dla nich dość
trudne - nastąpiła cisza. Jest ona jednak pozorna. Za każdym razem, gdy
sprawa odżywa, podnosi się też związany z tym rwetes, co sugeruje, że
nie wszystkim zależy na dotarciu do prawdy i wyjaśnieniu wszystkich
okoliczności. Mimo upływu czasu (ponad 60 lat) zrobić można jeszcze
dużo, w każdym razie więcej, niż dotychczas zrobiono.
Zaciemnianie prawdy
Do tej pory wyrządzono całej sprawie wiele szkód. Nałożenie się
płaszczyzny politycznej stosunków polsko-żydowskich, dyskusji moralnej i
pseudomoralnej, warstwy historycznej oraz prawnej, wynikającej z
toczącego się śledztwa wprowadziło bardzo wiele zamieszania. Ustalone
fakty pomieszały się z tym, co całkiem niesłusznie za fakty jest brane.
Zeznania świadków zrównane zostały z wynurzeniami osób, które nie były
tam i nic nie widziały. Dokumenty wielkiej wagi przytłoczone zostały
papierkami nic w istocie niewnoszącymi, ale skutecznie zaciemniającymi
tło i okoliczności. Do tego skandaliczna broszura J.T. Grossa, która
jest po dziś dzień kanwą wszelkich rozważań, a która zawiera więcej
błędów faktograficznych i merytorycznych, niż liczy stron! Jej autor nie
chce ustąpić nawet na jotę także tam, gdzie gołym okiem widać
absurdalność i nieprawdziwość jego wywodów. W zacietrzewieniu pomylił
świadków z osobami postronnymi. Na przykład niejaki Migdał Całka, który w
latach 30. wyemigrował do Montevideo, to... "żydówka [...], która
uciekła podczas mordowania żydów w mieście Jedwabnem i wszystko
widziała"; z protokołów przesłuchań trzech Laudańskich (ojca i synów)
zamiennie brał imiona, dopasowując je do innych zeznań; tam, gdzie
usiłował sprawdzać pewne okoliczności (a wbrew pozorom, czynił takie
próby i zostawił ślady tych poczynań w archiwach) i wyniki były odmienne
od jego oczekiwań, po prostu pomijał je milczeniem. Tak było choćby
przy wątku biskupa łomżyńskiego Stanisława Łukomskiego (który według
zeznań niektórych Żydów miał brać "łapówki" za udzielenie im pomocy, z
czego rzekomo się nie wywiązał). Gdy okazało się, że biskupa w ogóle nie
było w tym czasie w Łomży, Gross zaprzestał dalszych dociekań,
zatrzymując się na pomówieniach. I tak dalej...
Po dłuższym czasie Gross doszedł do wniosku, że jakiekolwiek wyjaśnianie
sprawy nie ma sensu, a on wszystko wie lepiej. W jednym z wywiadów dla
prasy światowej stwierdził bowiem, że miał... objawienie i wszystko było
tak, jak to opisał. Wsparła go w tym Agnieszka Arnold w dwuczęściowym
filmie pod tym samym tytułem ("Sąsiedzi"), w którym wstrząsające
wyznania naocznych świadków, stojących na miejscu kaźni i
opowiadających, jak to się stało i kim byli sprawcy - miały nie
pozostawiać wątpliwości. Te pojawiły się dopiero później, gdy świadkowie
okazali się fałszywi, ale film zdążył już dostać nagrodę i poszedł w
świat. O to przecież chodziło.
Kłamstwo poszło w świat
Źle się stało, że sprawa Jedwabnego od początku została zagadana i
zakrzyczana przez pseudoautorytety i pseudoelity. Tysiące artykułów,
wypowiedzi, wywiadów, oświadczeń, złożonych w tej sprawie przez osoby
publiczne i przez tych, którzy mieli dzięki temu nadzieję na
upublicznienie swej osoby, doprowadziły do pokrycia szlamem tego, co
było istotne, ważne i mogło nas przybliżyć do prawdy. Byli więc tacy,
którzy pośpiesznie wzywali do "przyznania się" strony polskiej, bo
jakoby lada chwila zostanie odnaleziony rzekomy niemiecki film (!) i
cały świat to zobaczy.
Sprawie nadano znaczenie "narodowe" - bez przedstawienia żadnych dowodów
sprawcami zostali obwołani Polacy w ogóle, a ofiarami stali się
"wszyscy Żydzi" z Jedwabnego. Mord miał być popełniony z niezwykłym
okrucieństwem, a jednym z jego motywów - oprócz oczywiście "polskiego
antysemityzmu", podbudowanego religią - miała być chęć grabieży dóbr
materialnych.
Nie ulegało wątpliwości, że sporo może wyjaśnić ekshumacja, która w
każdym tego typu postępowaniu jest czynnością rutynową. Zwlekano z tym
długo, aż wreszcie do niej doszło. Jej wstępne wyniki przeszły wszelkie
oczekiwania i być może dlatego tak szybko, jak tylko się rozpoczęła, na
wniosek środowisk żydowskich została przerwana. Przypomnijmy zatem
to, co dzięki niej wiemy. Ofiar - według wstępnych ustaleń - było około
200. Taką liczbę podał na gorąco ówczesny minister sprawiedliwości Lech
Kaczyński. [od red. NW: jest to liczba zdecydowanie zawyżona, na
potwierdzenie której IPN nie opublikował jakichkolwiek miarodajnych
zdjęć, a te które opublikował wskazują jedynie nieliczne pojedyncze
kości i w żaden uczciwy sposób nie mogą uzasadniać szacunkowej liczby
200 ofiar] Na miejscu były również liczne łuski i pociski. Najważniejszy
był jednak fakt, że w obrębie spalonej stodoły odnaleziono groby grupy
kilkudziesięciu Żydów zgładzonych wcześniej (zostali oni przywaleni
pomnikiem Lenina i pogrzebani), a na ich miejscu spalono następnie
pozostałych.
Znane nam dotychczasowe szczegóły od "bezpośrednich świadków" o
oddzielnym miejscu pochówku osób pędzonych przez Niemców z pomnikiem
Lenina i zgładzonych w okrutny sposób przez Polaków legły całkowicie w
gruzach. A - przypominam - ten motyw był istotną kanwą filmu Agnieszki
Arnold. Do tego wyjaśniła się sprawa rzekomych grabieży: przy szczątkach
ofiar znaleziono wystarczająco dużo złotych ozdób, obrączek i monet,
aby całkowicie wykluczyć wersję o obdzieraniu żywych i martwych Żydów z
wszelkich kosztowności.
Umorzenie śledztwa
Przerwanie ekshumacji nie pozwoliło na pełne wyjaśnienie stanu
faktycznego. Liczba ofiar (później nieco zwiększona, czyli "doszacowana"
do około 340 osób), jest tylko szacunkiem. Równie dobrze można
twierdzić, że ofiar było 400, jak i 200, i niewiele z tego wynika. Mało
wiemy o okolicznościach śmierci ofiar. Wielomiesięczne ekspertyzy i
badania doprowadziły, wbrew początkowym ustaleniom, do wniosków, że
łuski i naboje znalazły się tam przypadkowo i pochodzą z innych okresów
historycznych. [od red. NW: prowadzący tę częściową ekshumacje prof. A.
Kola ujawnił w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej"
z dnia 10.07.2001, iż na niektórych łuskach widniała data produkcji
1939 oraz że były one przemieszane ze zwlokami na głębokożci około 60
cm] Chodzi jednak o powierzchnię zjawiska - bo głębi grobów nikt nie
zbadał. I choć natychmiast po przerwaniu ekshumacji pojawiły się liczne
protesty (w tym znaczących osobistości życia polonijnego w USA i
Kanadzie), sytuacji to już nie zmieniło.
Umorzenie śledztwa zostało więc przesądzone. Ci, którzy byli
bezkompromisowymi zwolennikami tez J.T. Grossa, zawartych w jego
broszurze, mogli poczuć ulgę zadowolenia. Przerwanie ekshumacji
pozwoliło im trwać na dotychczasowych pozycjach, a wszelkie sugestie
odnośnie do "szczegółów" (są nimi liczba ofiar i okoliczności ich
śmierci) spokojnie bagatelizować. Tak zresztą robi sam Gross, trudno
zatem dziwić się jego zwolennikom. Ci zaś, którzy mieli od początku
poważne wątpliwości, wynikające ze sprawdzania szczegółów i
pojawiających się kolejno wątków (na tym przecież opiera się praca
prawnika czy historyka) - mają je nadal. Umorzenie śledztwa pozostawia
je więc w takim stanie, w jakim było na początku, czyli na poziomie
ustaleń stalinowskiego sądu z 1949 roku, choć jest ono obecnie
uszczegółowione i "poprawione" w wielu miejscach, obudowane nową,
nieznaną wówczas dokumentacją i argumentacją.
"Zmuszeni pod terrorem"
Z ustaleń obecnego śledztwa nie wiemy, czy Niemcy byli w Jedwabnem do
końca i jaka była ich rola. Nie wiemy, czy faktycznie odbyła się
osławiona "narada" gestapo z jakimiś władzami miasteczka (i czy w ogóle
były wówczas jakieś "polskie" władze oraz kto je powołał), a także czy
zapadły na niej jakieś ustalenia odnośnie do zamordowania wszystkich
Żydów, w czym strona "polska" przejawić miała szczególną inicjatywę i
narzucić swoją wolę Niemcom! Nie wiemy tak naprawdę, ilu faktycznie było
świadków wydarzeń (z licznych pojawiających się w sprawie zeznań i
relacji tylko niektóre dadzą się zweryfikować pozytywnie w szczegółach,
olbrzymia ich większość tak naprawdę jest bezwartościowa).
Wyrokiem stalinowskiego sądu w 1949 roku grupka mieszkańców
Jedwabnego została skazana nie za popełnienie tej zbrodni, lecz za pomoc
udzieloną Niemcom - tyle, że jak wówczas ustalono: "oskarżeni zmuszeni
byli do udziału pod terrorem". Nie wiemy do końca, jaką rolę w całej
sprawie odegrali fałszywi świadkowie: Eliasz Grądowski (który w tym
czasie przebywał na Syberii, zesłany tam przez Sowietów za kradzież
patefonu) i Abram Boruszczak, który nigdy w Jedwabnem nie był. Złożyli
oni w śledztwie fałszywe, podobne w treści obszerne zeznania,
wymieniając całą listę rzekomych "sprawców", na rozprawę już jednak nie
przybyli. Miało to niewątpliwie związek z prowadzonymi na szeroką skalę
działaniami związanymi z handlowaniem mieniem żydowskim. Ten wątek także
pojawił się podczas rozprawy, ale został zbagatelizowany. Mówił o tym w
swych zeznaniach Józef (Izrael) Grądowski, przedwojenny prezes gminy
żydowskiej w Jedwabnem: "Eliasz Grądowski chciał pieniędzy od
oskarżonych, oni nie dali mu, to on ich oskarżył, a ci ludzie są
niewinni".
Jakieś machinacje z tym związane są także w przypadku "wyciągu" zeznania
Szmula Wasersztajna, przesłanego w styczniu 1948 roku do sądu przez
Żydowski Instytut Historyczny. "Wyciąg" jest potwierdzony pieczęcią
okrągłą ŻIH jako zgodny z oryginałem, który zawiera 14 nazwisk osób,
które według Wasersztajna odznaczyły się szczególnym okrucieństwem.
"Wyciąg" zaś jest w tym zakresie dłuższy od oryginału i zawiera już...
16 nazwisk. Podobnie jest też z listą ofiar z Jedwabnego, opublikowaną
po angielsku w "Sefer Jedwabne" w 1980 roku. Zawiera ona również dane
osób, które przeżyły te wydarzenia, między innymi wspomnianego wyżej
Józefa (Izraela) Grądowskiego.
Zapewne już nigdy nie dowiemy się całej prawdy. Wbrew oczekiwaniom, nie
przyczyni się do tego także zapowiadana publikacja "wszystkich
dokumentów śledztwa" liczących 34 tomy, nie wiadomo bowiem, kiedy to się
stanie. IPN stwierdził, że "nie wykryto innych sprawców zbrodni niż ci,
którzy już za to odpowiedzieli przed polskim sądem po wojnie".
Praktycznie nie ma szans, aby kiedykolwiek jeszcze można było powrócić
do tej sprawy. Prezydent przeprosił, w świat poszły już "objawienia"
Grossa i zostały wystarczająco mocno utrwalone. I choć nie mają pokrycia
w rzeczywistości, ich kwestionowanie będzie "niepoprawne politycznie".
Należy się zatem liczyć z tym, że będzie coraz mniej odważnych do
popełnienia takiego przestępstwa i narażenia się na wiadomy zarzut.
Ale może warto poczekać na prawdę? Nie zawsze doraźny interes powinien
górować nad wartościami.
Podkreślenia w tekście pochodzą od redakcji Naszej Witryny
Leszek Żebrowski, Nasz Dziennik, 2003-07-16
"Po co Pan Bóg stworzył żydów polskich, jak nie po to, abyśmy z nich mieli służbę szpiegowską?",,Bezmyślność charakteru polskiego pod względem dóbr doczesnych czyniła zawsze z Polski eldorado dla Żydów.” - Otto von Bismarck
Strony Filmy
- Strona główna
- Żydowscy kaci Polaków
- Niszcz Syjonizm - Archiwum
- Pogromy i masowe mordy Żydów na Polakach
- Film
- Książka
- Kontakt
- Sprawa śp. dra Dariusza Ratajczaka
- Żydzi na usługach ІІІ Rzeszy
- Na każdy temat
- Stanisław Tworkowski:Polska Bez Żydów
- Stefan Korboński:Polacy, Żydzi I Holocaust
- Roman Kafel:O żydowskich zbrodniarzach wojennych
- Roman Dmowski : Kwestia Żydowska
- Israel Shamir : Bankierzy i złodzieje!
- Ks. prof. Józef Kruszyński : Dlaczego występuję przeciwko Żydom
- Stanislaw Witkowski : Żydzi, przestańcie kłamać ! ! !
- J.Mazur : Jak Warszawa broniła się przed żydami
- "ŻYDZI IDĄ !"
- Strzeż się żydów i bolszewików!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz