Mija
kolejna, tym razem już 69. rocznica potwornej zbrodni, popełnionej 29
stycznia 1944 r. na bezbronnych mieszkańcach polskiej wsi Koniuchy na
Wileńszczyźnie. Niemrawe śledztwo prowadzi w tej sprawie pion śledczy
IPN od ponad dekady, jednakże w sprawie nic konkretnego się nie dzieje.
O ile na odcinek „Jedwabne” rzucono wielkie siły, aby wyjaśnić to i owo (w rezultacie przerywając nagle ekshumację już na samym początku i nie udostępniając podstawowych dokumentów ze śledztwa, wyjaśniono więc tak naprawdę niewiele), to w sprawie masakry w Koniuchach mieliśmy podejście zupełnie inne.
Inna też była rola mediów – tam wielkie zainteresowanie i wszelkie „autorytety” i autoryteciki z różnych dziedzin poczuły się wielce zobowiązane, aby dać posłuszny i jednoznaczny głos potępienia lokalnej polskiej społeczności (i Polaków w ogóle), tu mamy natomiast jednoznaczną i zastanawiającą zmowę milczenia. Jaka jest tego przyczyna? Śmierć, zadana w sposób niezwykle okrutny kilkudziesięciu osobom, w tym kobietom i maleńkim dzieciom nie zasługuje na uwagę? A mamy do czynienia ze zbrodnią, która jest niezwykle bogato udokumentowana, zachowały się bowiem dokumenty niemieckie, sowieckie (sowieckiej partyzantki), żydowskie, litewskie (litewskiej policji). Liczni bezpośredni świadkowie złożyli relacje i napisali wspomnienia.
W sprawie tej nie ma żadnych wątpliwości, zarówno co do sprawców, jak i ofiar. Wśród sprawców Kongres Polonii Kanadyjskiej, który złożył oficjalne zawiadomienie do IPN, ustalił (po imieniu i nazwisku!) co najmniej czterdziestu uczestników zbrodni – członków sowieckich „brygad” i „oddziałów partyzanckich”. Złożyli oni relacje i wspomnienia, zamieścili informacje o swym uczestnictwie w publikacjach i ankietach personalnych. Ofiarą zbrodni padło co najmniej 38 osób cywilnych narodowości polskiej…
Oficjalna wersja sprawców jest taka: wieś Koniuchy była silnie ufortyfikowana, chroniły ją jakieś „wieże” i umocnienia, stacjonował w niej silny garnizon niemiecki (byłby to ewenement na skalę okupowanej przez Niemców Europy). Akcja zbrojna sowieckich oddziałów partyzanckich, złożonych głównie przez „bojców” narodowości żydowskiej, wymierzona była wyłącznie przeciw okupantom i dyspozycyjnych wobec nich kolaborantów z tej wsi. Gdyby faktycznie doszło do jakiejkolwiek walki, to przecież „bojcy”, atakując ufortyfikowany i doskonale uzbrojony niemiecki garnizon, musieliby ponieść ogromne straty a ich sukces nie miałby w ogóle miejsca! Zginęła wyłącznie miejscowa ludność wiejska z napastnicy nie zdobyli żadnej broni…
W powojennych opisach owej bohaterskiej „akcji zbrojnej”, lub nawet… „bitwy”, śmierć miało ponieść aż 300 mieszkańców wsi, choć wszystkich tam było zaledwie kilkudziesięciu. Opisy wielkich walk pojawiły się w żydowskiej literaturze naukowej i wspomnieniowej, mającej na celu wyeksponowanie szczególnego bohaterstwa niezłomnych „partyzantów”. Cały czas podtrzymywana jest absurdalna wersja o istniejących tam fortyfikacjach i niemieckim garnizonie, o uzasadnionym odwecie (ale za co?), a wszystko po to, aby zniwelować wrażenie o niesłychanej zbrodni. Instytucje państwowe, powołane do wyjaśniania takich spraw i ścigania sprawców, działały tu wyjątkowo nieudolnie. Jakże bowiem wytłumaczyć fakt, że przez ponad dekadę nie udało się dotrzeć do sprawców i choćby ich przesłuchać? Podobno wrażliwa na takie wydarzenia pewna gazeta nie zdobyła się po dziś dzień nawet na jeden artykuł. Dzięki Kongresowi Polonii Kanadyjskiej i staraniom śp. Andrzeja Przewoźnika na miejscu stanął krzyż, upamiętniający ofiary. Dziś nawet to z pewnością byłoby nie do osiągnięcia.
Mamy zatem do czynienia z polityką historyczną, która jest niezwykle wybiórcza i ślepa na jedno oko. Nie powstanie więc film, sugestywnie oddający realia. A tu nie trzeba konfabulować, jak w osławionym już „Pokłosiu”, czy publikacjach pewnej nadwrażliwej dziennikarki, która całe lata poświęciła na zaciemnianie sprawy Jedwabnego. Wystarczy rzetelnie przedstawiać oczywiste fakty.
Nie łudźmy się - w obecnej sytuacji nic takiego nie będzie mieć miejsca. Mamy do czynienia z osobami i środowiskami „wrażliwymi inaczej”, które wyszukają (bądź nawet specjalnie umieszczą) źdźbło w naszym oku, nie widząc belki w oku własnym.
Jak okrutna potrafiła być wojna i okupacja, jaką gehennę przeżywały polskie wsie, świadczyć mogą wspomnienia żydowskiego „partyzanta”, uczestnika masakry w Koniuchach.
Zamieszczamy poniżej ich fragment, żeby pokazać, ze zbrodnia i wynaturzenia nie mają narodowości – wszyscy do tego byli zdolni. Ale też – to musimy wyraźnie przyznać – nie wszyscy to robili…
Z poniższej relacji wiemy, że „akcja”, która kosztowała życie co najmniej 38 ofiar, trwała zaledwie godzinę, sprawcy zabawiali się później z ciałami zabitych, lub tylko ciężko rannych kobiet w sposób niezwykle bestialski. I choć nie wszyscy podzielali radość uczestników owej „zabawy”, nikt ich w tym nie powstrzymał i nie rozliczył. Przeciwnie, zostali powitani w swej bazie jak bohaterowie. Bohaterstwo, jak widać, może przybierać różne oblicza.
Leszek Żebrowski
Pol Bagriansky Koniuchi, „Pirsumim. Publications of the Museum of the Combatants and Partisans”, Tel Aviv, nr 65-66 (grudzień 1988):
Gdy dotarłem do oddziału, aby przekazać nowe rozkazy, zobaczyłem straszny, przerażający obraz. [...] Na małej polance w lesie leżały półkolem ciała sześciu kobiet w różnym wieku i dwóch mężczyzn. Ciała były rozebrane i położone na plecach. Padało na nie światło księżyca. Jeden po drugim partyzanci strzelali trupom między nogi. Gdy kule dosięgały nerwów, trupy reagowały jak żywe. Drgały i wykrzywiały się przez kilka sekund. Trupy kobiet reagowały w bardziej gwałtowny sposób niż mężczyzn. Wszyscy partyzanci z tego oddziału brali udział w tej okrutnej zabawie, śmiejąc się w dzikim szaleństwie. Najpierw przestraszyłem się tym przedstawieniem, ale potem zaczęło mnie ono w chory sposób interesować. […] Im się nie spieszyło i dopiero jak trupy przestały reagować na kule, przemieścili się na nową pozycję. […]
Ludzie byli zmęczeni, ale z ich twarzy wyzierała satysfakcja i szczęście z wykonanego zadania. Tylko niewielu zdawało sobie sprawę, że popełniono straszliwy mord w ciągu godziny. Ci nieliczni wyglądali ponuro, smutno i mieli poczucie winy. [...]
Dotarliśmy do bazy późno w nocy. Byłem zmęczony i zmordowany, a więc zasnąłem od razu, tak jak większość z naszego oddziału. Jak się dowiedzieliśmy następnego dnia, pozostałe oddziały zostały przywitane jak bohaterowie za zniszczenie Koniuchów. Pili, jedli i śpiewali całą noc. Sprawiło im przyjemność zabijanie i niszczenie, a najbardziej picie.
O ile na odcinek „Jedwabne” rzucono wielkie siły, aby wyjaśnić to i owo (w rezultacie przerywając nagle ekshumację już na samym początku i nie udostępniając podstawowych dokumentów ze śledztwa, wyjaśniono więc tak naprawdę niewiele), to w sprawie masakry w Koniuchach mieliśmy podejście zupełnie inne.
Inna też była rola mediów – tam wielkie zainteresowanie i wszelkie „autorytety” i autoryteciki z różnych dziedzin poczuły się wielce zobowiązane, aby dać posłuszny i jednoznaczny głos potępienia lokalnej polskiej społeczności (i Polaków w ogóle), tu mamy natomiast jednoznaczną i zastanawiającą zmowę milczenia. Jaka jest tego przyczyna? Śmierć, zadana w sposób niezwykle okrutny kilkudziesięciu osobom, w tym kobietom i maleńkim dzieciom nie zasługuje na uwagę? A mamy do czynienia ze zbrodnią, która jest niezwykle bogato udokumentowana, zachowały się bowiem dokumenty niemieckie, sowieckie (sowieckiej partyzantki), żydowskie, litewskie (litewskiej policji). Liczni bezpośredni świadkowie złożyli relacje i napisali wspomnienia.
W sprawie tej nie ma żadnych wątpliwości, zarówno co do sprawców, jak i ofiar. Wśród sprawców Kongres Polonii Kanadyjskiej, który złożył oficjalne zawiadomienie do IPN, ustalił (po imieniu i nazwisku!) co najmniej czterdziestu uczestników zbrodni – członków sowieckich „brygad” i „oddziałów partyzanckich”. Złożyli oni relacje i wspomnienia, zamieścili informacje o swym uczestnictwie w publikacjach i ankietach personalnych. Ofiarą zbrodni padło co najmniej 38 osób cywilnych narodowości polskiej…
Oficjalna wersja sprawców jest taka: wieś Koniuchy była silnie ufortyfikowana, chroniły ją jakieś „wieże” i umocnienia, stacjonował w niej silny garnizon niemiecki (byłby to ewenement na skalę okupowanej przez Niemców Europy). Akcja zbrojna sowieckich oddziałów partyzanckich, złożonych głównie przez „bojców” narodowości żydowskiej, wymierzona była wyłącznie przeciw okupantom i dyspozycyjnych wobec nich kolaborantów z tej wsi. Gdyby faktycznie doszło do jakiejkolwiek walki, to przecież „bojcy”, atakując ufortyfikowany i doskonale uzbrojony niemiecki garnizon, musieliby ponieść ogromne straty a ich sukces nie miałby w ogóle miejsca! Zginęła wyłącznie miejscowa ludność wiejska z napastnicy nie zdobyli żadnej broni…
W powojennych opisach owej bohaterskiej „akcji zbrojnej”, lub nawet… „bitwy”, śmierć miało ponieść aż 300 mieszkańców wsi, choć wszystkich tam było zaledwie kilkudziesięciu. Opisy wielkich walk pojawiły się w żydowskiej literaturze naukowej i wspomnieniowej, mającej na celu wyeksponowanie szczególnego bohaterstwa niezłomnych „partyzantów”. Cały czas podtrzymywana jest absurdalna wersja o istniejących tam fortyfikacjach i niemieckim garnizonie, o uzasadnionym odwecie (ale za co?), a wszystko po to, aby zniwelować wrażenie o niesłychanej zbrodni. Instytucje państwowe, powołane do wyjaśniania takich spraw i ścigania sprawców, działały tu wyjątkowo nieudolnie. Jakże bowiem wytłumaczyć fakt, że przez ponad dekadę nie udało się dotrzeć do sprawców i choćby ich przesłuchać? Podobno wrażliwa na takie wydarzenia pewna gazeta nie zdobyła się po dziś dzień nawet na jeden artykuł. Dzięki Kongresowi Polonii Kanadyjskiej i staraniom śp. Andrzeja Przewoźnika na miejscu stanął krzyż, upamiętniający ofiary. Dziś nawet to z pewnością byłoby nie do osiągnięcia.
Mamy zatem do czynienia z polityką historyczną, która jest niezwykle wybiórcza i ślepa na jedno oko. Nie powstanie więc film, sugestywnie oddający realia. A tu nie trzeba konfabulować, jak w osławionym już „Pokłosiu”, czy publikacjach pewnej nadwrażliwej dziennikarki, która całe lata poświęciła na zaciemnianie sprawy Jedwabnego. Wystarczy rzetelnie przedstawiać oczywiste fakty.
Nie łudźmy się - w obecnej sytuacji nic takiego nie będzie mieć miejsca. Mamy do czynienia z osobami i środowiskami „wrażliwymi inaczej”, które wyszukają (bądź nawet specjalnie umieszczą) źdźbło w naszym oku, nie widząc belki w oku własnym.
Jak okrutna potrafiła być wojna i okupacja, jaką gehennę przeżywały polskie wsie, świadczyć mogą wspomnienia żydowskiego „partyzanta”, uczestnika masakry w Koniuchach.
Zamieszczamy poniżej ich fragment, żeby pokazać, ze zbrodnia i wynaturzenia nie mają narodowości – wszyscy do tego byli zdolni. Ale też – to musimy wyraźnie przyznać – nie wszyscy to robili…
Z poniższej relacji wiemy, że „akcja”, która kosztowała życie co najmniej 38 ofiar, trwała zaledwie godzinę, sprawcy zabawiali się później z ciałami zabitych, lub tylko ciężko rannych kobiet w sposób niezwykle bestialski. I choć nie wszyscy podzielali radość uczestników owej „zabawy”, nikt ich w tym nie powstrzymał i nie rozliczył. Przeciwnie, zostali powitani w swej bazie jak bohaterowie. Bohaterstwo, jak widać, może przybierać różne oblicza.
Leszek Żebrowski
***
Pol Bagriansky Koniuchi, „Pirsumim. Publications of the Museum of the Combatants and Partisans”, Tel Aviv, nr 65-66 (grudzień 1988):
Gdy dotarłem do oddziału, aby przekazać nowe rozkazy, zobaczyłem straszny, przerażający obraz. [...] Na małej polance w lesie leżały półkolem ciała sześciu kobiet w różnym wieku i dwóch mężczyzn. Ciała były rozebrane i położone na plecach. Padało na nie światło księżyca. Jeden po drugim partyzanci strzelali trupom między nogi. Gdy kule dosięgały nerwów, trupy reagowały jak żywe. Drgały i wykrzywiały się przez kilka sekund. Trupy kobiet reagowały w bardziej gwałtowny sposób niż mężczyzn. Wszyscy partyzanci z tego oddziału brali udział w tej okrutnej zabawie, śmiejąc się w dzikim szaleństwie. Najpierw przestraszyłem się tym przedstawieniem, ale potem zaczęło mnie ono w chory sposób interesować. […] Im się nie spieszyło i dopiero jak trupy przestały reagować na kule, przemieścili się na nową pozycję. […]
Ludzie byli zmęczeni, ale z ich twarzy wyzierała satysfakcja i szczęście z wykonanego zadania. Tylko niewielu zdawało sobie sprawę, że popełniono straszliwy mord w ciągu godziny. Ci nieliczni wyglądali ponuro, smutno i mieli poczucie winy. [...]
Dotarliśmy do bazy późno w nocy. Byłem zmęczony i zmordowany, a więc zasnąłem od razu, tak jak większość z naszego oddziału. Jak się dowiedzieliśmy następnego dnia, pozostałe oddziały zostały przywitane jak bohaterowie za zniszczenie Koniuchów. Pili, jedli i śpiewali całą noc. Sprawiło im przyjemność zabijanie i niszczenie, a najbardziej picie.
Niemrawe sledztwo ? A coz to za kuriozalne okreslenie ! To sa ewidentnie kryminalne matactwa majace nie dopuscic do wyjasnienia zbrodni1 Tym z IPN ( to ordynarna blazenada ta nazwa , ze siedza tam bandziory ktorzy kryja zbrodniarzy ) Oni nigdy tego nie wyjasnia ! Zyd, Zyda bedzie bronil obojetnie jakich zbrodni by sie dpouscil ! To u nich absolutna norma postepowania ! Tak bylo od zawsze ! I tak bedzie u nich zawsze !
OdpowiedzUsuńPrzeciez wiadomo,ze zydzi dbaja tylko o swoje spoleczne i ekonomiczne interesy. Oni mysla tylko o sobie,o nikim ani o niczym innym.Wszystko przeliczaja na mamone.Bez interwencji BOGA,nie ma ratunku dla Swiata,zadaleko juz wszystko zaszlo.Na Swiecie musza,pozostac tylko ludzie uczciwi i sprawiedliwi,i wtedy zapanuje Raj na Ziemi.
OdpowiedzUsuń