poniedziałek, 3 grudnia 2012

Pokłosie” a Jedwabne. Koszmarna mitologia

 


Wszystkie podstawowe wątki książki pt. „Sąsiedzi”, jak też publicystyki jej autora na temat sprawy Jedwabnego zostały zakwestionowane w toku profesjonalnych badań przez historyków, którzy opierając się na wszechstronnych źródłach wykazali Grossowi elementarne błędy i pomyłki. Obecnie nawet historycy początkowo mu przychylni są bardzo krytyczni wobec jego tez.

Film „Pokłosie” został niezwykle nagłośniony jeszcze przed premierą, choć w ogóle na to nie zasługuje. W warstwie historycznej jest potwornie zakłamany. Miało to być jakoby nawiązanie, z jednej strony do sprawy Jedwabnego (w której wcale nie powiedziano wszystkiego), z drugiej zaś do sprawy Brańska.

W Jedwabnem doszło do zbrodni na Żydach, którą usiłowano kilkakrotnie wyjaśnić, z różnym skutkiem, o czym za chwilę. W Brańsku jeden z młodych mieszkańców samorzutnie zainteresował się przeszłością miasteczka i gromadzeniem pamiątek po Żydach, w tym nagrobnych macew. Ale nikt go za to nie ukrzyżował. Te dwa wątki stały się inspiracją dla Władysława Pasikowskiego, który napisał scenariusz do „Pokłosia” i wyreżyserował film.

W warstwie artystycznej otrzymaliśmy toporny obraz – wizję artysty, zrealizowaną za pomocą kilku aktorów, praktycznie bez dekoracji, ze sztucznymi dialogami i płaskimi postaciami, bez wyrazu i głębi psychologicznej. To manekiny w ruchu, i tyle. Aż dziw, że tyle to wszystko kosztowało…



Ważniejsza jest jednak warstwa historyczna, bowiem to o nią toczy się gra. Film niby zaledwie nawiązuje do sprawy Jedwabnego, ale wiadomo, ma utrwalać pewne stereotypy na ten temat. Początkowo twórcy filmu bez ogródek przyznawali, że chodziło im o Jedwabne. Później, po fali powszechnej krytyki, rozmywali sprawę twierdząc, że to tylko luźna wizja, „western” itp. Wiadomo jednak, że stanie się dodatkowym orężem w propagandzie zagranicznej, która i tak jest nam Polakom skrajnie nieprzychylna. Dlatego trzeba przypominać, że w sprawie zbrodni w Jedwabnem nie ustalono i nie zbadano wszystkiego, co było możliwe.

Sąsiedzi kolaborantami

Już 7 września 1939 r. miejscowość ta została opanowana przez wojska niemieckie. Niedługo później, po układach sowiecko-niemieckich ta część Polski przypadła Związkowi Sowieckiemu. Komuniści od początku zaczęli rozprawiać się z miejscową ludnością. Z Jedwabnego i okolic kilkaset osób wywieziono na Sybir, natomiast duża część ludności żydowskiej nadzwyczaj przychylnie potraktowała okupantów. Zachowane relacje i dokumenty są bowiem jednoznaczne:

Spisy wyborców odbywały się [tak] że pisali całą rodzinę jak starych tak i małoletnich [...] NKWD było w ruchu nie dano wprzód iść do kościoła, a zmuszano oddać wprzód głos [...]. Naganiacze byli miejscowi żydzi i donosiciele, po ulicach chodziły patrole z karabinami, ludność pod taką groźbą była bierna [...]” (Relacja Mariana Łojewskiego z Jedwabnego, Archiwum Hoovera, USA);

Armię Czerwoną przyjmowali żydzi, którzy pobudowali bramy. Zmienili władzę starą, a zaprowadzili nową z pośród ludności miejscowej (żydzi i komuniści). Aresztowano policję, nauczycielstwo. Nałożyli podatki, pozabierali ziemię, bydło i rozdzielili biedniejszym. Rewizje odbywały się u zamożniejszych gospodarzy, zabierali meble, ubranie i rzeczy wartościowe, a po kilku dniach w nocy cicho aresztowali. Na zebrania zabierali siłą – opornych uznawali za tzw. wreditiela, aresztowali. [...] Komisja składała się z wojskowych i żydów i tamtejszych komunistów (jw. Relacja Józefa Rybickiego z Jedwabnego);

Zaraz po wkroczeniu Armii Sowieckiej samorzutnie powstał komitet miejski, składający się z komunistów polskich (przewodniczący polak Krystowczyk Czesław, członkowie byli zaś żydzi), milicja składała się też z żydów komunistów (jw. Relacja Tadeusza Kiełczewskiego z Jedwabnego);

Przed każdem aresztowaniem, które były wyłącznie nocą, przyjeżdżało kilku i miejscowa milicja, składająca się przeważnie z naszych żydków, otaczała dom aresztowanego, kilku wchodziło do mieszkania, aresztowanemu każą położyć się na podłogę; jeden przykłada broń do głowy, reszta natomiast przeprowadza szczegółową rewizję, zabierają wszystkie dokumenta, fotografie i wszystkie papiery [...] (jw. Relacja Antoniego Bledziewskiego ze wsi Makowskie, gm. Jedwabne).

W okolicy istniała bardzo silna partyzantka polska. Zlikwidowano m.in. Szewielowa, komendanta NKWD w Jedwabnem, Lejba Guzowskiego, współpracownika NKWD, dyrektora „jewrejskiej niepełnej szkoły średniej” w Jedwabnem oraz oficera NKWD, prowadzącego śledztwa przeciwko Polakom.

Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej 22 VI 1941 r. doszło tam do licznych samosądów na szczególnie gorliwych współpracownikach władzy sowieckiej. Znamienne, że mimo zachęt Niemców nie doszło jednak do drastycznych wystąpień przeciwko ludności żydowskiej, spośród której najbardziej gorliwi kolaboranci władzy sowieckiej uciekli na wschód razem z Armią Czerwoną.

Drastyczne wydarzenia, które były przedmiotem śledztwa i są do dziś przedmiotem licznych kontrowersji, miały natomiast miejsce prawie trzy tygodnie później, dopiero 10 lipca 1941 r. Według wersji żydowskich, miało dojść do spalenia w stodole 1 600, a nawet 2 800 Żydów. Sprawcami mieli być wyłącznie Polacy, rola Niemców była jakoby ograniczona do filmowania zbrodni, według innych przekazów – Niemców nie było w ogóle.

Szmul konfabuluje

Podstawą rekonstrukcji tych wydarzeń stała się relacja Szmula Wasersztejna z 5 IV 1945 r., złożona w Żydowskiej Komisji Historycznej w Białymstoku w języku żydowskim. Wszystko wskazuje jednak na to, że nie był on bezpośrednim świadkiem zbrodni. Nawet z pobieżnej analizy jego relacji wynika, że zawiera ona bardzo dużo informacji nieprawdziwych i podstawowych sprzeczności. Otóż w całym rejonie jedwabieńskim (w Jedwabnem, Wiźnie, Stawiskach i innych miejscowościach) podczas okupacji sowieckiej mieszkało zaledwie 1 400 Żydów. W samym Jedwabnem było ich zaś tylko 562. Wiemy, że część z nich uciekła przed Niemcami do Łomży i innych miasteczek lub dalej na wschód, wielu młodych mężczyzn powołano jeszcze przed wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej do Armii Czerwonej. Ponadto wiemy, że do listopada 1942 r. mieszkało w Jedwabnem ok. 100-200 miejscowych Żydów (uratowanych 10 lipca 1941 r. przez swych polskich sąsiadów) i nie byli oni niepokojeni przez Polaków. Liczba 1 600 ofiar jest zatem nieprawdziwa – była bowiem 4-5 razy niższa.

Nieprawdziwa jest też opowieść Wasersztejna o „naradzie” gestapowców z władzami miasteczka, albowiem takich nie było (przedstawiciele polskich władz przedwojennych zostali aresztowani przez NKWD i ślad po nich zaginął, władze z okresu okupacji sowieckiej uciekły). Niemcy, będąc wówczas u szczytu potęgi, nie odbywali żadnych „narad” z przedstawicielami lokalnych społeczności, którzy w dodatku mogli kategorycznie sprzeciwiać się ich koncepcjom, co zrobić z Żydami. Takie opowieści są całkowicie niezgodne z ówczesnymi realiami i wypaczają obraz stosunków panujących podczas II wojny światowej.

Dodatkowe sprzeczności wychodzą na jaw w konfrontacji z inną relacją Wasersztejna, w której podaje on znacznie mniejszą (ale i tak ogromnie zawyżoną) liczbę Żydów. Według tej drugiej relacji, Żydów było już „tylko” 1 200 oraz inne były okoliczności popełnienia zbrodni.

Już w 1948 r. doszło do pierwszego śledztwa w tej sprawie. Przesłuchano wówczas kilkadziesiąt osób, zarzuty postawiono 22 osobom. Najobszerniejsze zeznania, najbardziej obciążające miejscowych Polaków, złożyli: Eliasz Grądowski i Abram Boruszczak, którzy mieli być naocznymi świadkami zbrodni. Podczas rozprawy w Sądzie Okręgowym w Łomży w maju 1949 r. wyszło na jaw, że tak nie było (Grądowski w 1940 został przez Sowietów deportowany na Syberię za kradzież a Boruszczak nigdy nie mieszkał w Jedwabnem). Także relacji Wasersztejna sąd nie uznał wówczas za wiarygodną.

Podczas procesu wyszły na jaw także inne wątki, których sąd nie wziął w ogóle pod uwagę. Świadek Józef (Izrael) Grądowski (który przed wojną był prezesem gminy żydowskiej w Jedwabnem) zeznał, że Eliasz Grądowski chciał pieniędzy od oskarżonych, oni nie dali mu to on ich tak oskarżył a ci ludzi są niewinni. Było to związane z procederem masowego przejmowania majątków po Żydach zamordowanych podczas wojny. W afery tego typu byli zamieszani m.in. funkcjonariusze Urzędów Bezpieczeństwa pochodzenia żydowskiego, w tym Eliasz Trokenheim, szef wydziału śledczego PUBP w Łomży (skazany w 1949 r. na 2 lata więzienia, wyrok ten został zmniejszony – jako „zbyt surowy” – przez Najwyższy Sąd Wojskowy do 1 roku więzienia).

Gross ma objawienie

Po latach do sprawy Jedwabnego wrócił J. T. Gross w swych publikacjach, uznając, że istnieje… konieczność zmiany metodologii historii, jeśli chodzi o badanie Holokaustu: Nasza postawa wyjściowa do każdego przekazu pochodzącego od niedoszłych ofiar Holokaustu, powinna się zmienić z wątpiącej na afirmującą.

Wszystkie podstawowe wątki książki Grossa „Sąsiedzi” (jak też jego publicystyki z tego zakresu) zostały profesjonalnie zakwestionowane w toku badań przez historyków, którzy opierali się na wszechstronnych źródłach i wykazali autorowi elementarne błędy i pomyłki. Ale Gross już wcześniej twierdził, że miał „objawienie” („New Yorker”, 12 marca 2001 r.) i jego wizja tej historii jest prawdziwa. Obecnie nawet historycy mu przychylni są bardzo krytyczni wobec jego tez i megalomaństwa.

Większość zasadniczych wątpliwości powinna rozstrzygnąć ekshumacja, prowadzona na potrzeby śledztwa w 2001 r. Jej częściowe wyniki całkowicie obaliły relacje zarówno Wasersztejna, jak i innych „naocznych” świadków. Okazało się bowiem, że ofiar było wielokrotnie mniej, na miejscu znaleziono łuski karabinowe i co najważniejsze – ofiary w ogóle nie były obrabowane. Przy ciałach znaleziono pieniądze (w tym złote pięcio- i dziesięciorublówki i złotą biżuterię), zegarki, obrączki, klucze, przedmioty codziennego użytku. Świadczy to o tym, że ofiary mogły przedtem zabrać ze sobą cenne rzeczy osobiste i dobra powszechnego użytku, czyli nastawione były na udanie się jakimś transportem poza teren zamieszkania. Ponadto – także wbrew temu, co twierdził Wasersztejn i inni – że zwłoki nie były w ogóle bezczeszczone w celu dokonania rabunku.

Niezwykle ważnym ustaleniem częściowej ekshumacji jest zanegowanie wszelkich relacji i zeznań o mordzie popełnionym na grupie kilkudziesięciu Żydów w innym miejscu. Ich grób znaleziono w obrębie spalonej stodoły, a wszelkie szczegóły świadczą, że zamordowano ich i pochowano tam wcześniej. Niestety, ekshumacja została przerwana nagle na samym początku, nie ustalono więc dokładnie ani liczby ofiar ani sposobu ich zgładzenia.

Ponadto w grobach znaleziono łuski karabinowe. Należy je wiązać z wypadkami 10 lipca 1941 r. Leżały na głębokości nie mniej niż 60 cm. Musiały się tam dostać wtedy, kiedy powstawał grób. Nie mogły tam zostać wciśnięte później. [...] W grobie zewnętrznym, ponad szczątkami w układzie anatomicznym, znaleźliśmy odsiewając spalone kości od ziemi, pocisk pistoletowy kalibru 9 mm. A właściwie był to tylko zewnętrzny płaszcz pocisku, niezdeformowany. O czym to świadczy? Że został wystrzelony do człowieka i uwiązł w miękkiej tkance. Następnie tkanka ta spłonęła, a ołowiany rdzeń pocisku wytopił się. [..] Pewna część łusek, tych z mosiądzu, miała na spłonce wybitą datę 1939. („Ślubne obrączki i nóż rzezaka. Rozmowa z archeologiem Andrzejem Kolą, który kierował pracami ekshumacyjnymi w Jedwabnem”, „Rzeczpospolita”, 10 VII 1941).

Oskar i Nobel dla Pasikowskiego?

Niemcy odnaleźli też ważnego świadka – był nim Hermann Schaper, dowódca jednego z komand Gestapo na tym terenie w lipcu 1941 r. Początkowo zeznawał bardzo chętnie, ale gdy padły pytania o Jedwabne, gestapowiec… źle się poczuł i przesłuchanie przerwano i już do niego nie powrócono. Wiemy też, że na tym samym terenie działało niemieckie „Komando Białystok”, dowodzone przez Wolfganga Birknera z Einsatzgruppe IV, która działała na Białostocczyźnie.
Adam Michnik w niemieckim wydaniu „Sąsiadów” uznał, że swą książką Gross wpisuje się w długi szereg najświetniejszych polskich intelektualistów, począwszy od Mickiewicza i Słowackiego, a kończąc na Gombrowiczu i Miłoszu [...]. (Rachunek polskiego sumienia, „Rzeczpospolita” 5 IX 2001).

Notorycznie pomijane są wszelkie źródła, które podważają te tezy, jak choćby relacja Antoniego Wyrzykowskiego, który przechował grupę jedwabieńskich Żydów do zakończenia wojny, m.in. Szmula Wasersztejna. Wyrzykowski stwierdził, że zbrodni dokonali „Niemcy przy pomocy niektórych Polaków” (Zeznanie nr 5825 z 2 V 1962, A ŻIH), czy zeznanie (z 1949 r.) wysokiego funkcjonariusza SS w Białymstoku W. Macholla (szefa referatu IV A3), wysoko ocenione przez historyka żydowskiego Sz. Datnera: Dzięki wyjaśnieniom Macholla można było określić rolę „grup operacyjnych” w okresie administracji wojskowej (czerwiec-lipiec 1941) jako głównych wykonawców lub inicjatorów rzezi ludności żydowskiej w miejscowościach: Białystok, Radziłów, Jedwabne, Wąsosz i in. (Sz. Datner, Niemiecki okupacyjny aparat bezpieczeństwa w okręgu białostockim (1941-1944) w świetle materiałów niemieckich (opracowania Waldemara Macholla), „Biuletyn Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce”, XV, Warszawa 1965).

Antonina Wyrzykowska, która wraz z mężem ukrywała Wasersztejna i innych Żydów, miała za to być okrutnie pobita przez mieszkańców Jedwabnego. W zupełnie innym świetle wygląda ta sprawa na podstawie niepublikowanej „Kroniki wydarzeń na terenie pow. łomżyńskiego w latach 1944-1945”, gdzie jej rola ukazana jest w jednoznacznym świetle: Pojawiły się też osoby, które "z własnej inicjatywy" przekazywały informacje aparatowi bezpieczeństwa. I tak 9 kwietnia tego samego roku do UB w Łomży zgłosiła się Antonina Wyżykowska z Janczewa gm. Jedwabne, która podała nazwiska osób biorących udział w pogromie ludności żydowskiej na tym terenie w 1941 r. oraz 10 członków AK z Jedwabnego. W wyniku takich właśnie działań i informacji, według zestawień PUBP w Łomży, do 17 lipca 1945 r. przez jego areszty przewinęło się 727 członków AK i 69 NSZ. Zatem chłosta wyznaczona była przez podziemie za jej kontakty z UB (których prawdziwej skali wówczas nie znano).

Do upowszechnienia stereotypu dotyczącego wydarzeń w Jedwabnem już wcześniej przyczynił się film dokumentalny Agnieszki Arnold „Sąsiedzi”, wyemitowany przez Telewizję Polską (IV 2001). Występują w nim m.in. „świadkowie” wydarzeń, o których wiemy już dziś na podstawie ustaleń śledztwa, że takie w ogóle nie miały miejsca! Część krytyków dostrzegła w tym filmie jawną manipulację (m.in. przez selektywny dobór wypowiedzi i świadków), jednakże nie wpłynęło to na ogólną ocenę filmu. Arnold została bowiem laureatką nagrody Wielkiej Fundacji Kultury za rok 2001. Kapituła nagrody uznała film za wydarzenie artystyczne, a zarazem doniosłe świadectwo historyczne kształtujące świadomość społeczną („Gazeta Wyborcza” 25 II 2002).

Co dostanie Pasikowski? Tylko filmowego Oskara, czy jeszcze literackiego Nobla za scenariusz?

Leszek Żebrowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz