Rodzina Ulmów |
Dali tego dowód już wkrótce, kiedy na kraj zwaliła się
hitlerowska nawała. Historyk Jan Żaryn wyliczył, że w czasie
okupacji dla uratowania jednego Żyda życie ryzykowało 20
Polaków. Rodzina Ulmów z Markowej za pomoc udzieloną bliźnim
zapłaciła najwyższą cenę.
Zaczynał od zera
Józef Ulm urodził się w 1900 roku. Całe życie spędził w Markowej. Pochodził z biednej rodziny, posiadającej tylko 3-hektarowe gospodarstwo. Józef poznał więc smak ciężkiej pracy. Można powiedzieć, ze zaczynał od „zera”. Ale był bardzo pracowity, pomysłowy i rzutki. Ukończył szkołę powszechną a potem rolniczą,
co pozwoliło mu na wprowadzanie w gospodarstwie różnych innowacji. Zajął się szkółkarstwem, pszczelarstwem oraz hodowlą jedwabników. Zbierał nagrody na wystawach rolniczych. Pomimo nawału ciężkiej pracy znajdował czas na działalność społeczną i udział w młodzieżowych organizacjach religijnych. Każdemu chętnie służył pomocą. Jego pasją była fotografia – aparatem własnej konstrukcji zrobił najbliższym setki zdjęć. Mając 35 lat ożenił się z młodszą o 12 lat Wiktorią Niemczak i stworzył z nią ogromnie kochającą się rodzinę. Na ocalałych z pożogi wojny zdjęciach widać zadbaną i otoczoną miłością szóstkę ich dzieci – Stasię, Basię, Władzia, Franusia, Antosia i Marysię. Józef i jego żona ciężko ale i efektywnie pracowali, dzięki czemu stać ich było na zakupienie większego, 5-hektaorwego gospodarstwa. Plany przeprowadzki pokrzyżowała jednak wojna. Zostali w Markowej.
Śmierć za pomoc Żydom
Już 12 października 1939 roku gubernator Hans Frank wydał rozporządzenie w myśl którego za pomoc udzieloną Żydowi każdy Polak oraz cała jego rodzina mieli zostać ukarani śmiercią. Niemcy bardzo skrupulatnie przestrzegali tego przepisu, przy czym należy odnotować, że tak surowe prawo wprowadzili tylko w okupowanej Polsce. W żadnym innym kraju Europy za ukrywanie Żydów nie karano śmiercią całych rodzin. A pomimo tego to właśnie Polacy uratowali największą ich liczbę. Niemiecka okupacja w Markowej nie różniła się od okupacji w innych polskich wioskach. Oznaczała obowiązkowe, bardzo wygórowane kontyngenty, ciągłe kontrole oraz rewizje gospodarstw, zakaz handlu produktami rolnymi, wywożenie młodzieży na roboty przymusowe do Niemiec i stały terror. Kiedy w miastach zaczęły powstawać getta, część Żydów uciekała na wieś, spodziewając się, że tam łatwiej będzie się ukryć. Nie było. Na wsi zazwyczaj wszyscy wszystko o sobie wiedzą, więc jeśli ukrywający się przeżywali, to dlatego, że chroniła ich cała społeczność. Wbrew zarzutom Grossa, wiejskie społeczności bardzo pomagały Żydom.
Gość w dom…
Prawdopodobnie jesienią 1942 roku Umlowie przyjęli pod swój dach prześladowanych Żydów: pięciu mężczyzn z rodziny Szallów i dwie kobiety oraz dziecko z rodziny Goldmanów. Ukryli ich na strychu. Nie brali od nich żadnych pieniędzy ani kosztowności, chociaż ze swojego 3-hektarowego gospodarstwa musieli wyżywić 16 osób i każde wsparcie finansowe na pewno by im się przydało. Żydzi starali się pomóc swoim dobroczyńcom, ale mogli wykonywać tylko prace, które dało się zrobić w ukryciu i po cichu. Pomagali więc garbować skóry, bo w ten sposób Józef Ulm dorabiał do pracy na roli. Ulmowie nie byli egzaltowani, dobrze wiedzieli czym ryzykują, ale jako katolicy czuli się zobowiązani do udzielania wszelkiej pomocy bliźnim. Wiedzieli też, że jeżeli odmówią pomocy, Żydzi, którzy o nią prosili, zginą. Podejmując decyzję o pomocy, Józef Ulm liczył na oddalenie jego domu od innych i na solidarność sąsiadów. Na sąsiadach się nie zawiódł.
Ale znalazł się człowiek, który wydał go Niemcom.
Ukraiński zdrajca
Istnieją przesłanki, by sądzić, że zdrajcą mógł być
Włodzimierz Leś, posterunkowy w Łańcucie, z pochodzenia
Ukrainiec. Leś obiecał schronienie swoim sąsiadom, właśnie
Szallom. Prawdopodobnie początkowo pomagał im się ukrywać,
ale gdy sytuacja się zaogniła, musieli oni opuścić kryjówkę.
Schronienie znaleźli u Ulmów. Nachodzili jednak Lesia,
u którego prawdopodobnie pozostawili część majątku w celu
jego odzyskania lub przejęcia w zamian innych jego dóbr.
Prawdopodobnie to wtedy Leś postanowił wydać ich żandarmom.
Na posterunku w Łańcucie zapadła decyzja o „likwidacji” całej rodziny. Akcją dowodził Eilert Dieken. Towarzyszyli mu żandarmi: Josepf Kokott, Michael Dziewulski, Erich Wilde oraz czterech granatowych policjantów, którzy do Markowej pojechali jako „obstawa”.
Na posterunku w Łańcucie zapadła decyzja o „likwidacji” całej rodziny. Akcją dowodził Eilert Dieken. Towarzyszyli mu żandarmi: Josepf Kokott, Michael Dziewulski, Erich Wilde oraz czterech granatowych policjantów, którzy do Markowej pojechali jako „obstawa”.
Męczeństwo
Wyruszyli w nocy z 23 na 24 marca 1944 i jeszcze przed
świtem dotarli na miejsce. Niemcy najpierw zabili trójkę
ukrywających się Żydów. Potem, już na oczach polskich furmanów,
zmuszonych do przyglądania się akcji, zginęły siostry Goldman,
córeczka jednej z nich i pozostali Szallowie. Po nich
wywleczono przed domu Ulmów i zastrzelono ich na oczach dzieci. Żandarmi nie bardzo wiedzieli, co zrobić z krzyczącymi
i płaczącymi maluchami. Po krótkiej naradzie Dieken
zadecydował, że je także trzeba zabić. Wszystkie po kolei
zostały więc zamordowane. Trójkę lub czwórkę z nich zabił
Kokott.
Krzyczał przy tym: „patrzcie, jak giną polskie świnie,
które przechowują Żydów”. Najstarsza z dzieci – Stasia miała
8 lat, najmłodsza Marysia – 1,5 roku. Ostanie dziecko nie
zdążyło się urodzić – w chwili śmieci Wiktoria Ulm była
w ostatnich dniach ciąży. Po dokonaniu mordu na miejsce zbrodni
został wezwany sołtys Markowej Teofil Kielar. Zapytał
Niemców, dlaczego zabili także dzieci i usłyszał cyniczną
odpowiedź – „Aby gromada nie miała z nimi kłopotu”. W czasie,
gdy furmani kopali groby dla ofiar mordu, Niemcy rabowali
zwłoki Żydów i zabierali co się dało z domu. Na koniec
urządzili sobie w nim pijatykę.
Obecnym na miejscu Polakom
kazali zakopać zwłoki. Sąsiedzi nie mogli jednak zostawić
Ulmów pogrzebanych byle jak pod płotem. Po 5 dniach, ryzykując
życiem, odkopali ciała i włożyli je w trumny, po czym
zakopali w tym samym miejscu. Jeden z obecnych przy pochówku
gospodarzy złożył wstrząsające zeznanie: „Kładąc do trumny
zwłoki Wiktorii Ulmy stwierdziłem, że była ona w ciąży.
Twierdzenie to opieram na tym, że z jej narządów rodnych było
widać główkę i piersi dziecka”.
Nie dali się zastraszyć
Mimo zamordowania rodziny Ulmów, inni mieszkańcy
Markowej nie dali się zastraszyć i do końca okupacji ukrywali
żydowskich sąsiadów – łącznie co najmniej siedemnaście osób.
Józef i Julia Barowie wraz z córką Janiną przez dwa lata
przetrzymywali pięcioosobową rodzinę Riesenbachów.
Rodzice Jacob i Ita już zmarli ale Joseph, Jenni i Marion
REinsbachowie żyją do dzisiaj w Kanadzie wraz z dziećmi
i wnukami. Podobnie było u Antoniego i Doroty Szylarów
i piątki ich dzieci. W ich stodole ukrywała się rodzina
Weltzów. Początkowo mieli tam być tam tylko kilka dni, ale
kiedy prosili o możliwość pozostania na dłużej, Szylamrowie,
zgodzili się. Wojnę przeżyło u nich siedem osób. U Michała
Bara przetrwała trzyosobowa rodzina Lorbenfeldów. U Jana
i Weroniki Przybylaków przeżył Jakub Einhorn. Helena i Jan
Cwynarowie ukrywali jako pastucha mieszkańca Radymna
– Abrahama Segala. Po wojnie wyjechał Hajfy. Nigdy nie
zapomniał dobroci mieszkańców Markowej i zawsze utrzymywał
z nimi kontakty interesując się sprawami wsi.
Pamięć i sprawiedliwość
Pięć miesięcy po bestialskim mordzie żołnierze
podziemia wykonali wyrok śmierci na Lesiu. Por. Diekien nigdy
nie odpowiedział za popełnioną przez siebie zbrodnię. Kiedy
w końcu natrafiono na jego ślad w RFN, okazało się, ze już nie
żyje. Schwytany i postawiony przed sądem został natomiast
pochodzący z Czech Josepf Kokott. W 1957 roku sąd w Rzeszowie
uznał go winnym i skazał na karę śmierci, którą Rada Państwa
zamieniła na dożywocie a potem na dwadzieścia pięć lat
więzienia.
Kokott zmarł w więzieniu w 1980 roku. Nigdy nie
udało się ustalić, co stało się z pozostałymi zbrodniarzami.
Dopiero w 1995 roku izraelski instytut pamięci ofiar
Holocaustu Yad Vashem przyznał pośmiertnie Józefowi
i Wiktorii Ulmom medal „Sprawiedliwi wśród Narodów Świata”,
a w 2003 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny całej
rodziny.
24 marca 2004 roku, w sześćdziesięciolecie ich
śmierci, w Markowej został odsłonięty pomnik ku ich czci a 23
marca 2006 roku Szkoła Podstawowa oraz Gimnazjum w Markowej
otrzymały imię Sług Bożych.Rodziny Ulmów. Dobrze się stało, że w końcu po tylu latach świat
oddał im sprawiedliwość,. Pamiętać jednak należy, że wielu
Polaków zamordowanych za pomoc Żydom nigdy nie doczekało
się ani medalu, ani drzewka od Yad Vashem
Źródła:
M. Szpytma: Żydzi i ofiara rodziny Ulmów z Markowej podczas okupacji niemieckiej, w: W gminie
Markowa, t. 2, Markowa 2004,
M.Szpytma, J. Szarek: Sprawiedliwi wśród narodów świata, Kraków 2007,
M.Szpytma: „Oddali życie za bliźnich.Bohaterska rodzina Ulmów zginęła za ukrywanie Żydów”, www.ojcze.pl www.gimamrkowa.pl
Katarzyna Wojnarowska: „Kto ratuje jedno życie…” w „Tygodnik katolicki Niedziela” 20 stycznia 2011
czwartek, 24 marca 2011 08:15
Gross nie mowi ? Zadaniem tego degenerata,specjalisty od mokrej roboty wsrod pismakow,jest wylcznie w kryminalny sposob szklalowanie Polakow ! NIC WIECEJ ! Tu wcale nie chodzi o Grossa,ktory sam by nie zaistnial. Chodzi o srodowiska zydowskie w Polsce ktore w jawnie kryminalny sposob nim i tymi jego ochydztwami sie posluguja ! Ta dzialalnosc jest absolutnie bezkarna.bo trzymaja za twarz sady,wszelkich instancji ! Rodzina Ulmow im calkowicie do obrazu Polakow - mordercow i kanali nie pasuje ! A przeciez tylko taki obraz Polaka ma funkcjonowac w szerokiej opini w Polsce i na swiecie!
OdpowiedzUsuńdramat, straszna degrengolada ludzka niemców , dziwie się ze mieli oni sumienie zabijać niewinne ofiary
OdpowiedzUsuń