Od wczoraj (piszę te słowa w sobotę, 24 czerwca) panuje spore
podekscytowanie uchwałą przyjętą przez Sejm z inicjatywy klubu PiS, w
której posłowie „dają odpór” oskarżycielskiej rezolucji Parlamentu
Europejskiego – po prawdzie jednak raczej tłumaczą się przed swoimi
delatorami, że z „nietolerancją” w Polsce nie jest aż tak źle. Warto
podkreślić, że przeforsowany głosami koalicji rządowej projekt –
napisany podobno przez samego marszałka Marka Jurka – okrzyknięty został
natychmiast, tak przez wrogów jak zwolenników, „najostrzejszym” ze
wszystkich trzech, jakie w ogóle zgłoszono.
Muszę przyznać, że niczego naprawdę „ostrego” nie zdołałem się w
rzeczonej uchwale dopatrzeć. Natomiast jedno sformułowanie wprawiło mnie
w prawdziwe osłupienie, szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę jego
domniemanego autora (czy autorów). Chodzi mianowicie o deklarację, która
poprzedziła – jak najbardziej uzasadniony – sprzeciw wobec wprowadzania
do dokumentów UE tak bełkotliwych pojęć, jak homofobia, a która brzmi: „[Sejm] utożsamiając się z judeochrześcijańskim dziedzictwem moralnym Europy [podkr. moje – J.B.], nie może zaaprobować…” etc. etc.
W ten oto sposób niby to egzorcyzmowany żargon politycznej poprawności
wraca natychmiast z drugiej strony, przywołany przez samych
„egzorcystów”. Ludzie, którzy przez lata byli sztandarowymi postaciami
katolickiego i narodowego tradycjonalizmu, nagle uznają za stosowne
posługiwać się pojęciem, o którym nie mogą nie wiedzieć, że w sensie
teologicznym jest niedopuszczalnym synkretyzmem, a w sensie historycznym
i cywilizacyjnym stanowi całkowitą mistyfikację – ot, taki produkt
naprędce skleconej „polityki historycznej”. Tyle, że dotąd uprawianej
jedynie przez zdeklarowanych agnostyków albo, co najwyżej,
pseudokatolickich „ekumenistów”.
Nie ma, nigdy nie było i być nie może żadnego dziedzictwa judeochrześcijańskiego.
„Judeochrześcijanie”, czy też „judaizujący”, tj. ci spośród pierwszych
chrześcijan, którzy chcieli zmuszać nawracających się pogan do przepisów
rytualnych mozaizmu, zostali potępieni już na pierwszym soborze, tzw.
jerozolimskim, i to za sprawą Żyda z krwi i kości, czyli św. Pawła
Apostoła – bo też nie ma to nic wspólnego z żydostwem rasowym. Jedynym
prawomocnym depozytariuszem całego Starego Przymierza jest Kościół
katolicki, i przez prawie dwa tysiące lat żaden prawowierny katolik nie
miał co do tego żadnych wątpliwości. Nic „judeochrześcijańskiego” nie
miała także stworzona w lwiej części przez Kościół rzymski zachodnia,
łacińska cywilizacja – Christianitas, ani również związana ze
schizmą prawosławną cywilizacja bizantyjska.
Jeżeli można mówić o
jakiejś recydywie „judaizowania” w Europie, to dopatrzeć się jej można
dopiero w pewnych, zwłaszcza denominacji kalwińskiej, nurtach herezji
protestanckiej. Sarkastycznie, ale nie bez racji, mówił o tym Żyd –
ateista Heine, nazywając angielski purytanizm „żydostwem, które je
wieprzowinę”. Ale przecież protestantyzm inauguruje właśnie antyrzymską,
antytradycjonalistyczną rebelię nowożytności, która była pierwszym
uderzeniem młotem w gmach Christianitas, i z której jak z raz
otwartej puszki Pandorry wypełzły wszystkie kolejne fale destrukcji:
liberalizm, demokracja, oświecenie, naturalizm, marksizm, bolszewizm,
nazizm, aż po Nową Lewicę. To purytańskie „judeochrześcijaństwo” winno
nam być przestrogą, że lepiej unikać nawet ogólnikowej autodeklaracji
„chrześcijanin”.
Za chrześcijan uważają się przecież także pastorzy
niezliczonych sekt „ewangelikalnych”, „biskupi – geje” i „biskupki –
lesbijki” postępowych anglikanów, wyznawcy humanitarystycznej religii
ludzkości, najrozmaitsi synkretyści. Każdy z nich jakoś wzywa „swojego”
Dżizusa, który ponoć jest O.K., ale który na pewno nie jest Synem Boga
Żywego i założycielem prawdziwego Kościoła. Jak mówi jeden z bohaterów Obozu świętych Raspaila: „Nie jestem chrześcijaninem. Jestem rzymskim katolikiem. To subtelna, lecz istotna różnica”.
Czym tłumaczyć nagłą utratę zdolności do rozpoznania tej subtelnej różnicy
przez ludzi, którzy jeszcze nieomal wczoraj rozumieli doskonale i
przemawiali językiem katolickiej Kontrrewolucji, Tradycji, Ładu,
Hierarchii, Autorytetu, którzy byli na wskroś Rzymianinami, a
dzisiaj nagle zaczynają przemawiać językiem protestanckich,
judaizujących demoliberałów? Czy winę za to ponosi jedynie obowiązująca w
PiS wulgata „kaczyzmu”, działająca jak rozpuszczalnik na
tradycjonalizm dawnych ZChN-owców? Sądzę, że to diagnoza błędna,
przynajmniej w tej kwestii. „Kaczyzm” jest zbyt miałki intelektualnie,
zbyt „powiatowy”, aby mógł wpływać na zmianę języka teologiczno –
moralnego.
Myślę, że źródeł tej reorientacji „teologii politycznej”
należy szukać w niebezpiecznym zbliżeniu tego środowiska do tzw. neokonserwatystów amerykańskich, a szerzej w ogóle do amerykanizmu
– w wielorakim: politycznym, mentalnym i w konsekwencji religijnym
także. Od wielu lat ta postzetchaenowska grupa jest tak zapamiętała w
swojej miłości do Ameryki, wykraczającej daleko poza lojalność
sojuszniczą, że przyjęła za swoje wszystkie kanony amerykańskiej
polityki i amerykańskiej wizji świata, formułowane dziś przecież właśnie
głównie przez ekipę neokonserwatystów. Tak bardzo utożsamiła się z
ujęciem „starcia cywilizacji” jako walki islamskiego fundamentalizmu z atlantycką
demokracją liberalną, że nie widzi kosztów, jakie trzeba w imię tego
ponieść.
A są one katastrofalne: to bezzasadne utożsamienie Zachodu z
anglosaskim demoliberalizmem; to bezwarunkowa zgoda na neojakobińską
politykę niesienia ludom „jutrzenki demokracji” wbrew ich woli; to
udawanie, że się nie dostrzega agresywnej ekspansji bogatych sekt
protestanckich na katolickie kraje Ameryki Łacińskiej. I to wreszcie
również zgoda na zachwaszczanie katolickiego języka takimi właśnie
pojęciami, jak judeochrześcijaństwo.
Można zrozumieć sens i cel
tego pojęcia w ustach amerykańskich neokonserwatystów, którzy przecież w
lwiej części są religijnie „letnimi” żydami (bo nawet nie żydowskimi
ortodoksami), z małą przymieszką byłych progresistów katolickich (jak
Novak) czy protestanckich (jak Neuhaus). Ale w ustach polskich
narodowych konserwatystów i katolickich tradycjonalistów brzmi to jak
zmuszanie się do wypowiadania głosek jakiegoś suahili czy
innego egzotycznego narzecza. Niegdyś ich ulubionymi autorami byli
Akwinata, tradycyjni papieże czy nawet abp Lefebvre. Dzisiaj zaczynają
mówić jak ks. Neuhaus czy George Weigel, którzy tam, w Ameryce, też
uchodzą za religijną prawicę (a to tylko świadczy o tym, gdzie jest
„religijna lewica”). Smutne to, bardzo smutne.
Jacek Bartyzel
Za: www.legitymizm.org
"Po co Pan Bóg stworzył żydów polskich, jak nie po to, abyśmy z nich mieli służbę szpiegowską?",,Bezmyślność charakteru polskiego pod względem dóbr doczesnych czyniła zawsze z Polski eldorado dla Żydów.” - Otto von Bismarck
Strony Filmy
- Strona główna
- Żydowscy kaci Polaków
- Niszcz Syjonizm - Archiwum
- Pogromy i masowe mordy Żydów na Polakach
- Film
- Książka
- Kontakt
- Sprawa śp. dra Dariusza Ratajczaka
- Żydzi na usługach ІІІ Rzeszy
- Na każdy temat
- Stanisław Tworkowski:Polska Bez Żydów
- Stefan Korboński:Polacy, Żydzi I Holocaust
- Roman Kafel:O żydowskich zbrodniarzach wojennych
- Roman Dmowski : Kwestia Żydowska
- Israel Shamir : Bankierzy i złodzieje!
- Ks. prof. Józef Kruszyński : Dlaczego występuję przeciwko Żydom
- Stanislaw Witkowski : Żydzi, przestańcie kłamać ! ! !
- J.Mazur : Jak Warszawa broniła się przed żydami
- "ŻYDZI IDĄ !"
- Strzeż się żydów i bolszewików!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Najlepsza definicje protestantyzmu dal Heine; ,,To Zydzi ktorz chca zrec wieprzowine !,,
OdpowiedzUsuń