środa, 18 kwietnia 2018

AIPAC - żydowska potęga w Waszyngtonie

Każdy amerykański prezydent musi bić pokłony żydowskiej potędze w Stanach Zjednoczonych i nie ulega żadnej wątpliwości, że zarówno AIPAC, jak i setki innych żydowskich i chrześcijańsko-syjonistycznych organizacji (które przynajmniej w jakiejś mierze istnieją po to, aby chronić i czuwać nad Izraelem), bardzo dobrze zdają sobie z tego sprawę. Nawet Barack Obama, który miał otwarcie chłodne relacje z Netanjahu, wiedział jaka jest nieprzyjemna prawda i dał żydowskiemu państwu 38 miliardów dolarów – pisze na łamach Unz.com Philip Giraldi.

American Israeli Public Affairs Committee (AIPAC) powraca do Waszyngtonu na doroczny szczyt. Kiedyś coroczne zebranie było nazywane szczytem, obecnie nazywane jest konferencją polityczną, co być może nieco rozjaśnia sprawę, gdyż jeśli jest jedna rzecz, w której AIPAC jest dobry, to używanie swojego budżetu wynoszącego 100 mln dolarów i 300 pracowników, aby nękać prawodawców w Kapitolu w celu formułowaniu polityki, którą Stany Zjednoczone muszą realizować.


18 tys. zwolenników zebrało się w centrum kongresowym miasta, aby wysłuchać przemówień ambasador Nikki Haley, amerykańskiego ambasadora w Izraelu Davida Friedmana, wiceprezydenta Mike’a Pence’a, a także senatorów Marco Rubio, Roberta Menendeza, Toma Cottona i Bena Cardina. Moim osobistym faworytem jest kongresmen z Maryland Steny Hoyer, który odwiedził Izrael tyle razy, że równie dobrze mógłby się tam przenieść i na którym zawsze można polegać, jeśli chodzi o wychwalanie cudownych atrybutów żydowskiego państwa. Obecny będzie rownież rozczochrany francuski „filozof” Bernard-Henri Levy, który określił brutalną izraelską armię okupacyjną jako „najbardziej moralną na świecie”.

Jeśli chcemy mieć wgląd w to jakie pieniądze i jaka władza polityczna będą reprezentowane na tegorocznym zebraniu AIPAC, poleciłbym przejrzeć listę mówców, która jest olśniewającą ekspozycją tłumaczącą dlaczego Stany Zjednoczone są niewolnikiem Izraela i jego interesów. Do czołowych mówców i innych uczestników dołączą kongresmeni, sędziowie Sądu Najwyższego, wysocy urzędnicy państwowi oraz ogromna rzesza „ekspertów” ze zdominowanych przez Żydów proizraelskich think-tanków, które wyrosły jak grzyby wzdłuż K-Street, w tym tacy luminarze jak John Bolton, Victoria Nuland, Bill Kristol, Elliott Abrams i Eric Cantor. Ci spośród uczestników, którzy pracują w rządzie USA, oczywiście zignorują swoją urzędową przysięgę, w której przyrzekli strzec Konstytucji Stanów Zjednoczonych przeciwko „wszystkim wrogom krajowym i zagranicznym”, dziś nie to ma znaczenia, gdyż wszyscy uprawiają kult Izraela.

Hasłem przewodnim tegorocznego spotkania AIPAC jest „Wybierz przywództwo”, ciekawy cel dla dla organizacji, która od czasu Billa Clintona wodziła kolejnych prezydentów za przysłowiowy nos. Premier Benjanim Netanjahu, który stoi w obliczu ciężkich oskarżeń we własnym kraju, również będzie obecny i spotka się z prezydentem Donaldem Trumpem. Może zdecyduje się zostać na jakiś czas w Waszyngtonie, gdyż Izrael jest szczególnie dobry w skazywaniu i wsadzaniu do więzienia skorumpowanych polityków.
Pojawiły się spekulacje, że podczas spotkania Trump ujawni dwupaństwowy plan pokojowy dla Palestyny i Izraela, jednak prawdopodobnie będzie wymagał przy tym od Izraela wycofania się z dużej części Zachodniego Brzegu Jordanu, które ten „zasiedlił”. To nie zostanie dobrze odebrane przez Netanjahu. Bez wątpienia, Izrael jest podatny na naciski Białego Domu, ale ponieważ, jak dotąd, Trump nie był w stanie lub nie chciał ukarać w żaden sposób niesfornego Netanjahu, jest mało prawdopodobne, by teraz zmienił kurs.
AIPAC musi być szczególnie zadowolony, gdyż na Izrael spływają same korzyści ze strony administracji Trumpa. Największym darem dla Netanjahu było uznanie przez administrację całej Jerozolimy za stolicę Izraela wraz z zobowiązaniem do przeniesienia ambasady USA do tego miasta. Żaden inny kraj nie ma obecnie swojej ambasady w spornej na całym świecie Jerozolimie, chociaż Gwatemala podążyła za przykładem Waszyngtonu i oświadczyła, że zamierza również fizycznie przenieść swoją placówkę dyplomatyczną.
Pierwotny plan relokacyjny Departamentu Stanu polegał na stopniowym przenoszeniu ambasady, podczas gdy budowana była nowa placówka, ale Biały Dom przyspieszył ostatnio ten proces, podobno z powodu nacisków żydowskiego miliardera i republikańskiego donatora Sheldona Adelsona, i otworzy w maju tymczasowy obiekt z okazji 70. rocznicy powstania państwa Izrael. Netanjahu poprosił Trumpa, aby pojawił się na ceremonii otwarcia ambasady, a także, aby asystował przy ceremonii obchodów powstania państwa żydowskiego.
Izrael korzysta również z tego, że zespół Trumpa ds. Bliskiego Wschodu składa się z samych Żydów oddanych sprawie Izraela. Na jego czele stoi zięć prezydenta, Jared Kushner, a w jego składzie znajduje się rownież były adwokat specjalizujący się w postępowaniach upadłościowych ambasador David Friedman, który w przeszłości wspierał finansowo nielegalne izraelskie osiedla oraz Jason Greenblatt, adwokat korporacyjny firmy Trump Organization. Ponadto, Kushnerowi podobno osobiście doradza grupa ortodoksyjnych Żydów, których zna ze swojej synagogi i dzięki swoim interesom biznesowym.
Skutki polityczne zespołu ds. Bliskiego Wschodu złożonego z samych Żydów w połączeniu z przyjaznym Białym Domem są łatwe do przewidzenia, podobnie jak łatwy do przewidzenia jest brak korzyści dla Stanów Zjednoczonych. Izrael był w stanie radykalnie rozszerzyć swoje osiedla na skradzionej ziemi palestyńskiej i inicjuje kilka nowych wojen w regionie bez żadnego sprzeciwu ze strony Waszyngtonu. Wręcz przeciwnie, gdyż Stany Zjednoczone umożliwiły powstanie nowych konfliktów z Syrią, Libanem i Iranem. Kilku senatorów, którzy niedawno wrócili z Izraela, twierdzi, że zbliża się inwazja na Liban z powodu zarzutów, że Hezbollah przy pomocy Iranu buduje fabrykę mającą produkować zaawansowane rakiety, co jest kolejną fałszywą opowieścią mającą na celu ukazanie Izraela jako wieczną ofiarę jego brutalnych i groźnych sąsiadów, gdy w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie. Ta wrogość wobec Iranu i jego sojuszników jest szczególnie niebezpieczna, gdyż może doprowadzić do nowej wojny, która może wymknąć się spod kontroli oraz wciągnąć Rosję i Chiny, które będą chciały chronić swoich interesów.
Rzeczywistość jest jednak taka, że to Izrael jest dominująca siłą militarną, która regularnie bombarduje rzekome cele irańskie lub Hezbollahu w Syrii, a także syryjskie instalacje wojskowe. Zagroził zbombardowaniem Libanu i sprowadzeniem go z powrotem do „epoki kamiennej”, co nasuwa pytanie, o to co takiego te narody zrobiły, aby sprowokować gniew Syjonu? Zasadniczo nic. Domniemany irański dron rzekomo wystrzelony z Syrii powędrował w przestrzeń powietrzną nad okupowanymi przez Izrael Wzgórzami Golan, zanim został zestrzelony. Ile izraelskich dronów latało nad Libanem i Syrią? Setki, jeśli nie tysiące.
A kiedy izraelskie myśliwce udały się w głąb Syrii , aby zbombardować rzekomą bazę, z której miał wystartować dron, jeden z nich został zestrzelony przez syryjską rakietę obrony powietrznej. Następnie Izrael zaczął bombardować syryjskie cele wojskowe i został powstrzymany przed o wiele gorszymi działaniami przez Władimira Putina, który ostrzegł Netanjahu przed rozszerzaniem konfliktu. Zauważmy, że to Rosja powstrzymała Netanjahu, nie Waszyngton. W międzyczasie Stany Zjednoczone były zajęte usprawiedliwianiem swojej obecności w Syrii, również za namową Izraela i AIPAC.
Każdy amerykański prezydent musi bić pokłony żydowskiej potędze w Stanach Zjednoczonych i nie ulega żadnej wątpliwości, że zarówno AIPAC, jak i setki innych żydowskich i chrześcijańsko-syjonistycznych organizacji (które przynajmniej w jakiejś mierze istnieją po to, aby chronić i czuwać nad Izraelem), bardzo dobrze zdają sobie z tego sprawę. Nawet Barack Obama, który miał otwarcie chłodne relacje z Netanjahu, wiedział jaka jest nieprzyjemna prawda i dał żydowskiemu państwu 38 miliardów dolarów. Sprzeciwiał się ekspansji izraelskiej na terytoriach byłego palestyńskiego Zachodniego Brzegu Jordanu, ale nigdy nie zrobił nic, by ją powstrzymać, aż do ostatnich dni swojej ostatniej kadencji, gdy USA wstrzymały się w trakcie głosowania w ONZ na temat potępienia nielegalnych osiedli, co było daremnym gestem.
Żądania, by AIPAC, jako reprezentant interesów izraelskich, był zobowiązany do rejestracji na mocy Ustawy o rejestracji rzeczników zagranicznego mocodawcy z 1938 r. (Foreign Agents Registration Act), zostały zignorowane przez różnych prokuratorów generalnych od czasu Johna F. Kennedy’ego, który próbował doprowadzić do rejestracji poprzednika AIPAC – American Zionist Council. Wkrótce Kennedy został zabity, chociaż niekoniecznie próbuję tu cokolwiek sugerować, nawet jeśli na myśl przychodzi Jack Ruby.
Tutaj, w USA, „Lobby” odnotowało liczne sukcesy w 2017 roku, gdy 23 stany uchwaliły przepisy, które uniemożliwiają bojkotowanie Izraela przez tych, którzy chcieliby prowadzić interesy z władzami lokalnymi lub stanowymi. Trzy miesiące temu, w Izbie Reprezenantów uchwalono Ustawę o świadomości na temat antysemityzmu (Anti-Semitism Awareness Act), z 402 kongresmenami głosującymi „za” i tylko 2 kongresmenami popierającymi wolność głosującymi „przeciw”. Ustawa o przeciwdziałaniu bojkotu Izraela (Israel Anti-Boycott Act) obecnie procedowana jest w komisji senackiej i stanowi nową jakość w uleganiu izraelskim interesom przez rząd federalny. Ustawa kryminalizuje każdego obywatela USA „zaangażowanego w handel międzystanowy lub zagraniczny”, który popiera bojkot Izraela lub który po prostu „żądą dostarczenia mu informacji” o bojkocie, przewidując kary, które będą wynikiem poprawek w dwóch istniejących ustawach, Ustawie o administrowaniu eksportem z 1979 roku i Ustawie eksportowo-importowej z 1945 roku. Kary obejmują potencjalne grzywny od 250 tys. do 1 mln dolarów lub nawet do 20 lat więzienia. Według Jewish Telegraph Agency, projekt Senatu został opracowany przy pomocy AIPAC.
W 2018 będzie o wiele więcej takich pozytywnych rzeczy. Senatorie Lindsey Graham i Chris Coons właśnie wrócili ze sponsorowanej przez amerykańskiego podatnika podróży do Izraela w celu „ustalania faktów” i ostrzegli przed wybuchem nowej wojny. Jaki inny „fakt” odkryli poza tym?
Najwyraźniej taki, że Izrael potrzebuje więcej pieniędzy od amerykańskiego podatnika. Tak to opisały media: „(…)[senatorowie] uważają, że przekazanie [Izraelowi] 38 miliardów przez 10 lat uważają za najniższy próg. Podczas spotkania z dziennikarzami Graham powiedział, że uważa postanowienia w porozumieniu na temat wygaszania umowy, według której Izrael mógłby przeznaczyć amerykańskie fundusze na własny przemysł obronny i jedynie 500 mln dolarów na finansowanie obrony antyrakietowej, za ‚krótkowzroczne’. Coons powiedział, że napięcia w regionie uzasadniają większe finansowanie dla Izraela, powołując się na trwająca wojnę w Syrii i i niedawne użycie drona przez Iran”.
Możemy więc oczekiwać, że Kongres zagłosuje za kolejnym transferem co najmniej pół miliarda dolarów lub więcej dla Izraela, a pieniądze będzie mógł przeznaczyć na budowę własnego przemysłu obronnego, który konkuruje z amerykańskim. Obecnie istnieje wymóg, że większość tych pieniędzy Izrael musi przeznaczyć na kupno amerykańskiej broni, ale ulegnie to zmienia, by przynieść korzyść Izraelowi. Zawsze można liczyć na Kongres, który udaje przed narodem amerykańskim, że postępuje słusznie i dobrze jest wiedzieć, że ludzie z AIPAC, zebrani w tym tygodniu w tysiącach, w tym senatorowie Graham i Coons, mają uśmiechy na twarzy.
Philip Giraldi 
Autor jest byłym oficerem CIA i dyrektorem Council for the National Interest oraz członkiem organizacji skupiającej byłych pracowników amerykańskich służb specjalnych, Veteran Intelligence Professionals for Sanity. Artykuł pierwotnie ukazał się na portalu Unz.com.

Za: kresy.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz